zagubionych

piątek, 5 czerwca 2015

bez_tytułu 01

Pracowałem wtedy na dużym dworcu kolejowym jako klozetowy. Sprzątałem dwa, trzy razy dziennie. Pieniążki do puszki, więc hajlajf. Miałem sporo wolnego czasu, dlatego przynosiłem ze sobą laptopa chcąc napisać powieść. Siedząc na wygodnym, ale zniszczonym fotelu, rozkładałem laptopa, przeciągałem się i kładłem ręce na klawiaturze z zamiarem przeniesienia szalonych historii, skomplikowanych fabuł i wielowymiarowych bohaterów z mojego mózgu wprost do komputera. Niestety, jedyne co się wtedy działo to nerwowe postukiwanie w klawiaturę i cykliczne, nerwowe drgawki. Zalany potem zastanawiałem się o czym ja kurwa mam napisać, skoro na niczym nie znam.

Opowieść o policjantach odpada, bo moja jedyna styczność z mundurowymi to jak płaciłem mandat za picie piwa pod chmurką. I co? Na podstawie takiego marnego doświadczenia miałem pisać o pracy w policji? Nie mając pomarańczowego pojęcia o procedurach, paragrafach, ani nawet o podstawowym nazewnictwie broni? Epopeja akcji odpada. Może coś o służbie zdrowia? No za chuj nie, bo nawet nogi nie złamałem. Po tego typu przemyśleniach trzaskałem ekranem komputera i brałem się za mopa. Ściskałem mocno drewniany trzonek i z namiętnością posuwałem główkę mopa po zaszczanej podłodze, dając sobie w ten sposób szansę na odreagowanie. Po dołożeniu srajtasiem i naszykowaniu herbaty, zwykle gniew przechodził. Przepraszałem się z komputerkiem, otwierałem go czule i mimo wszystko próbowałem pisać. Ale dalej nie wychodziło nic więcej niż smyranie klawiszy niskoskokowej klawiatury. Może romans? Ale o czym? Całą swoją wiedzę o związkach międzyludzkich czerpię z pornosów, nigdy nie miałem dziewczyny, a całować uczyłem się na kubeczkach danonków. Stąd mam wytrzymały język i żyję w przekonaniu, że kiedy będę juz obcował z kobietami, te będą mnie nazywać "turbojęzyk mistrz minetka".

Póki co postanowiłem jednak pisać dalej. Jakie kurwa dalej, skoro zwykle patrzyłem w porażającą oczy biel otwartego edytora tekstu? Sprawdzałem listy bestsellerów i wykreślałem z listy ich tematykę, na której się nie znałem. Wykreśliłem wszystkie. No tak. Jakbym się na czymś znał, nie siedziałbym w kiblu. Moje rozmyślalnia przerwał chropowaty głos, raczej kobiecy.
-W dwójce nie ma papieru. - usłyszałem.
Podszedłem do okienka i zauważyłem siwą kobietę, na oko sześćdziesiąt lat.
- Przepraszam, juz podaję. - powiedziałem grzecznie i uśmiechnąłem się wystawiwszy rolkę ze srajtaśmą przez okienko.
- Dziękuję! - powiedziała kobieta, jedną ręką chwytając za papier, a drugą wyciągnęła pistolet zza pazuchy. Nie musiałem się przyglądać. Od razu widziałem, że to p99, kaliber 6mm.
- Gleba gnoju, gleba! - krzyknęła do mnie kobieta, a ja posłusznie położyłem się na zimnych kafelkach.
- Ręce za głowę i ani mi kurwa drgnij, bo rozpierdolę ci głowę jak arbuza!
Wiedziałem, że to nieprawda. Jeżeli strzeliłaby mi w głowę, miałbym dziurę. Ale nie rozbryzgałaby się jak arbuz. Mimo wszystko założyłem ręce za głowę. Napastniczka wsadziła rolkę papieru do kieszeni i zaczęła wybierać pieniądze z puszki. Nie mam pojęcia skąd wiedziała, że wczorajszy utarg nadal był w puszce. Skąd wiedziała, że wczoraj z lenistwa postąpiłem wbrew procedurom i nie schowałem pieniedzy do słoika w sejfie? To już nie miało znaczenia. Wszystkie monety zniknęły w torbie kobiety, a ta natychmiast wybiegła. Postanowiłem coś z tym zrobić. Chwyciłem przepychaczkę do kibla i ruszyłem w pościg za napastniczką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz