zagubionych

środa, 22 października 2014

W ciemności jelita wypluje i tanim winem zapiję -I i II

Poszedłem kiedys na cmentarz. To było w czasach kiedy interesowałem się satanizmem i okultyzmem. Mama pojechała gdzieś, a ojciec siedział do późna w pracy. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że idę na imprezę. Tak naprawdę poszedłem ze smartfonem na cmentarz. Na smartfonie miałem jakiegoś ebooka z szatanistycznymi inwokacjami, czy coś w ten deseń. Kiedy mijałem bramę cmentarza komunalnego było przed północą. Czułem w środku pewien niepokój. Ja sam, na polu wypełnionym rozkładającymi się szczątkami ludzi, którzy kiedyś byli czyimiś dziadkami, babciami, ojcami czy matkami. Nagle zaczęło mi sie wydawać. że wszystkie nagrobki są jakoś dziwnie bliżej mnie. Że coś pod ziemią się zbliża. Otarłem krople potu z czoła, otrząsnąłem się z zamyśleń i postawiłem krok stanowczo na asfaltowej ścieżce prowadzącej do kaplicy.  Kaplica znajdowała sie na środku cmentarza co nie jest dziwne. Chyba na każdym cmentarzu tak jest. Przynajmniej na każdym, który zwiedziłem. Powoli zacząłem się zbliżać do kaplicy. I wskazówka również zaczęła się zbliżać, tyle ze do 12 na tarczy zegara. Stanąłem przed starymi drewnianymi drzwiami. Postanowiłem zajrzeć do środka przez dziurkę od klucza. Gówno widziałem. Albo było tak ciemno, albo w dziurce tkwił klucz od drugiej strony. Postanowiłem nie tracić czasu i wszedłem oknem, które niby zamknięte, otwierało się łatwo poprzez mocniejsze pchnięcie do środka. Zapaliłem latarkę i wszedłem do środka. Ocho. Niespodzianka. W srodku czekała na mnie trumna przygotowana na jutrzejszą ceremonie. To nic, To nawet lepiej. Odblokowałem smartfona i wyświetliłem szatańskie inwokacje. Zacząłem recytować szeptem. Wtem przypomniało mi się, że powinienem wcześniej narysować kredą pentagram na posadzce. Wyszedł nieco koślawy, ale nigdy nie miałem zdolności plastycznych. Okej. Wszystko juz chyba było gotowe. Zacząłem czytać. Jedna linija, druga linijka.. Poczułem w sobie dziwne ciepło i wirowanie powietrza. Nagle coś jebło. Odwróciłem głowę. Zatrzasnęło się okno. Ożeszkurwa.- pomyślałem sobie. Podbiegłem do ściany i zacząłem szarpać za klamkę od okna. No ni chuja. Nie drgnie.. Byłem w pułapce.. Nie wiedziałem co mam zrobić. Nie wiedziałem, o której przychodzi się do kaplicy przed ceremonią pogrzebową... Usiadłem w kącie kaplicy. Żeby umilić sobie czekanie odpaliłem Angry Birds na telefonie. Niestety bateria nie wystarczyła na długo i zwyczajnie odmówiła posłuszeństwa. Dobrze, że latarka oświetlała jako tako pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Po kilku godzinach zaczęło mi się robić zimno. Cholernie zimno. Postanowiłem działać. Jak Bear Grills  jak pomnik męskości... Wstałem dygocząc z zimnej posadzki i zabrałem się za otwieranie trumny. Nie było to naszczacie jakieś trudne zadanie. Nie był to wyczyn. Tym lepiej dla mnie. Umarlak jakiś taki zielony nieco na skórze, ale trafiłem na jakiegoś nierozczłonkowanego. Miał ładnie skrojony garniturek. Postanowiłem pożyczyć sobie marynarkę. Tam, w ziemi mam nadzieje nie będzie mu potrzebna. Kiedy już chciałem zamykać wieko z powrotem, moim oczom ukazała sie butelka czystej. Zamknięta, nierozpieczętowana. Widocznie rodzina zmarłego była zabobonna, ale tym lepiej dla mnie. Wychyliłem na raz całe półliterka i tak mnie zamroczyło że jak długi runąłem na ziemie.

II

Ech... panie... Pęknięta czaszka boli jak cholera. Tak mi się wydaje, bo moja nie pękła. Przypieprzyłem srogo, to fakt, ale tylko straciłem przytomność. Jak się ocknąłem, leżałem na trawie przed kaplica. Nozdrzami wciągałem powietrze poranka. Jak się później okazało, z kaplicy wyciągnęli mnie panowie, dozorujący ten przybytek wiary.. Dostało mi się. Zostałem postraszony policją, pogrożono mi palcem, zabrano papierosy... A niech panowie mają, a niech panowie palą, a niech panowie na raka zdychają i nie płaczą...  Poleżałem sobie chwilę dla relaksu, tudzież odpoczynku po szalonej nocy, a w momencie kiedy postanowiłem wstać, uświadomiłem sobie, ze nadal mam na sobie marynarkę truposza.  Ten facet w zasadzie mógłby się nazywać Miłosz. Miłosz Truposz na ten przykład. No fantastycznie poetyckie imię. Nie chciałem marynarki Miłosza zabierać do domu, bo trochę śmierdoliła, więc wywaliłem ją do napotkanego po drodze kontenera. Spoczywaj w pokoju Miłoszu. W pokoju z kuchnią i łazienką. Pentchałs chciałbym ja. Kiedy mijałem bramy cmentarza, uświadomiłem sobie, że nie wezwałem demona, którego wzywać tak naprawdę poszedłem.. Ale za to miałem bliskie spotkanie ze śmiercią, Miłoszem Truposzem, panami, którzy chyba byli grabarzami... Takie trochę wchuj inkluziw. No ale demona nie było... No to trudno, pomyślałem. No i wszedłem do abece i kupiłem sobie demona na własność. Energetyk na kacu to dobra sprawa.

1 komentarz:

  1. Tak sobie scrolluję, przeglądam i najbardziej uderza mnie brak akapitów. Nawet przy dialogach. Nawet jeśli piszesz prostym stylem mówionym, to warto zaznaczać akapity. Duża partia jednolitego tekstu odstrasza czytelnika.

    "W ciemności" zaczyna się trochę jak creepypasta. Szkoda, że złamałeś konwencję "kiedyś" w II części sugerując narracją bezpośrednią przeszłość.
    Sama nie wiem, czy jestem bardziej rozczarowana, że właściwie do niczego fantastycznego nie doszło, czy że nie przybliżasz w żaden sposób odczuć i myśli bohatera. Włamał się chłopak do kaplicy, pomazał kredą podłogę, okno się zatrzasnęło, więc ubrał marynarkę trupa, zapił wódką i obudził się z kacem. Można to nazwać rodzajem odwagi albo głupoty, ale scena z kaplicy wydaje mi się szczególnie pusta. Tak po prostu przestał recytować? Tak o prostu rozebrał trupa? Już sama jego obecność w kaplicy była przecież dziwna... Popracowałabym nad tym na twoim miejscu.
    (Szczerze mówiąc liczyłam, że cz. II to narracja trupa...)

    OdpowiedzUsuń