- Poznałem kiedyś Jolę. Jola, bardzo sympatyczna dziewczyna. Chodziła do tej samej szkoły co ja, słuchała takiej samej muzyki jak ja i lubiła jeść to samo co ja. Poznałem ją gdzieś na szkolnej dyskotece z gatunku tych co największe Casanovy podpierają ściany, żeby przypadkiem tynk nie odpadł, a szaraki i ciamajdy obtańcowywali przypadkowe dziewczyny. A więc stałem pod tą ścianą, mniej więcej o tak! I raz po raz przewracam oczami, żeby jakaś to w końcu dziewczyna zwróciła na mnie uwagę. Niestety na moją niekorzyść w sali, tej od dyskotek było naprawdę ciemno, więc nie dziwię się, że żadna panienka nie skusiła się na moje spojrzenie, godne Johny Depp`a czy innego Orlando Bloom. Kiedy już zdrętwiała mi ręka, postanowiłem obrócić swoje boskie ciało i oprzeć się drugą ręką, stojąc tyłem do poprzedniego przodu i przodem to poprzedniego tyłu, o tak!
I w tym momencie zauważyłem ją. Zauważyłem Jolę która zmysłowo wycierała sobie nos chusteczką higieniczną, w nadziei, że nikt nie zauważy. Na jej szczęście zauważył to najprzystojniejszy chłopak w szkole! Czyli nie przymierzając JA! Podszedłem do niej w między czasie wyjmując z kieszeni swoją chusteczkę zapachową-miętową, a co! I szarmancko podałem jej mówiąc: - Czy szanowna panienka nie potrzebuje więcej chusteczek? Spojrzała na mnie wystraszonym spojrzeniem, wyrwała z rąk chusteczkę i pobiegła do damskiej toalety. Stałem pod drzwiami do damskiego, i czatowałem na dziewczynę której imienia nie znałem jeszcze wtedy, za to wszystkie dziewczyny znały moje imię. Po jakimś czasie, który umiliłem sobie cmokaniem i zawadiackimi spojrzeniami w stronę innych dziewczyn, (pech chciał, że trafiłem z cmoknięciem w powietrze na moją nauczycielkę od matmy, która ku mojemu zdziwieniu odwzajemniła mój przypadkowy gest. Przez to musiałem w domu tłumaczyć jakim to sposobem z oceny niedostatecznej wyszedłem na – dobry z matematyki.) W każdym razie wyszła po pewnym czasie, spojrzała na mnie i znów się przestraszyła. Spojrzałem wymownie na zegarek z komunii, dochodziła godzina 19.00 czyli za chwileczkę koniec imprezy. - Czy mogę ci towarzyszyć w drodze do domu? O tej godzinie na pewno jest ciemno i zimno, a na twojej ulicy podobno biją – powiedziałem podnosząc wzrok z zegarka, nie wiedząc w gruncie rzeczy gdzie ów Jola mieszka. Ona rozejrzała się wokoło i gdy zorientowała się, że pod damskim stoimy sami, stanęła na palcach, pocałowała mnie w policzek i powiedziała – Oczywiście że możesz mnie odprowadzić. Być może się zdziwisz, ale kocham się w tobie odkąd przyszedłeś do tej szkoły. - Moje policzki zalał sztuczny rumieniec który trenuję mniej więcej od 5 lat, bo wcale się nie zdziwiłem. We mnie kocha się cała szkoła, włącznie z nauczycielką od matematyki. Wzięła mnie pod rękę, o tak! I poszliśmy nie spiesząc się do jej domu. Po drodze dowiedziałem się jak ma na imię, jakiej muzyki słucha i wielu baaardzo ciekawych rzeczy. Jednak tej nocy dowiedziałem się druzgocącego faktu. Jej ojciec był
z dziada pradziada grabarzem! Wróciłem do domu i trzęsąc się jak osika, obmyłem sobie twarz zimną wodą, o tak! - Zadaje się z córką grabarza! Powtarzałem sobie w myślach i sam siebie wprowadzałem w takie odmiany strachu jakiego nigdy nie przeżywałem. Usiadłem na swoim łóżku, załamałem ręce, o tak. -A co jeśli oni śpią w trumnach? Zastanawiałem się, a mój piękny umysł pracował na najmocniejszych dla siebie obrotach, a nie chwaląc się, jestem nie tylko najprzystojniejszy, ale również najinteligentniejszym chłopakiem w szkole, Tak mówi pani od matematyki. - Jeżeli w domu mają chłodnie, w której do góry nogami wiszą kościotrupy, a z ich jelit i przegniłego żołądka robią zupę, potem to jedzą, częstują sąsiadów, a cała ulica w nocy zamienia się w zombie?? Nie wytrzymałem w tedy i z najśliczniejszych męskich oczu majestatycznie wypłynęła łza. Kapnęła z wdziękiem niczym perła na podłogę i zniknęła...
Obudziłem się dnia następnego. Była to sobota. Słońce wdzierało się przez okno w mym pokoju, ja mrużąc piękne oczy, o tak, szacowałem moje szanse. Byłem we wczorajszym ubraniu, gdyż zaznałem, nie przebrawszy się w moją aksamitną niebieską pidżamkę. Poszedłem do łazienki, zdjąłem z siebie ubrania, i zacząłem podziwiać moje boskie nagie ciało przed lustrem o, tak. Naprężałem się i wiłem niczym młody bóg, jak zwykła mnie nazywać pani od matematyki. Wszedłem jednak pod prysznic, odkręciłem wodę i zacząłem smarować się moim ulubionym żelem pod prysznic, którego używają najlepsi i najprzystojniejsi sportowcy. Gdy skończyłem odżywczą kąpiel, nałożyłem maseczkę na twarz oraz balsam na włosy, po pustym mieszkaniu rozległ się dzwonek. Spojrzałem na zegar wiszący w przedpokoju i pomyślałem, że na panią z matematyki jest trochę za wcześnie, mama wraca z Niemiec za tydzień, a ojciec... Ojciec nie żyje od ponad dwóch i pół roku. I wtedy dopadło mnie. Jak grom z jasnego nieba. Grabarz – ojciec Jolanty! Na pewno wykopał zwłoki mojego ojca, i w piwnicy albo w garażu podłączył do niego akumulator samochodowy.... Pierdolony Frankensztajn! - pomyślałem, lecz natychmiast uderzyłem się w twarz. Pani od matematyki nie lubi kiedy używam wulgaryzmów. Nie wiedząc czy po tylu latach chcę oglądać przegniłą facjatę tatusia, powoli przekręciłem zamek w drzwiach. Ku mojemu zdziwieniu stała tam Jola. Nie wiele się jednak pomyliłem. Była to wszak córka grabarza więc na dobrą sprawę mogła być martwa. Podzieliłem się z nią moimi spostrzeżeniami i przystąpiłem do badań jej martwych piersi, o tak! Bardzo się zdziwiłem, że były takie mięciutkie i jędrne. Okazało się, że Jola wcale nie jest martwa. Otrzeźwiła mnie uderzeniem w twarz, o tak, a następnie rzuciła się na mnie i zaczęła całować namiętnie. Upadliśmy na podłogę i chcąc nie chcąc niestety nie wiem co zdarzyło się dalej, gdyż upadając na ziemie rąbnąłem głową w próg na podłodze i straciłem przytomność.
Usłyszałem miauknięcie kota. Ale przecież ja nie mam kota, pomyślałem i szybko próbowałem wstać, aby sprawdzić w jak bardzo nieszczęsnej sytuacji się znajduje moje ciało, jednak to nie był najlepszy pomysł, bowiem znowu przygrzmociłem, tym razem jednak czołem o półkę, o tak.
O półkę? Pomyślałem sobie, że kto do wuja pana wiesza półki tak nisko nad łóżkiem. Jednak gdy rozejrzałem się dookoła, moje przerażenie sięgnęło zenitu. Sam też leżałem na półce. Na takiej półce na której leża martwe ciała.... Czyżbym był martwy? Obejrzałem swoje ręce, kolorek niejako siny, wsłuchałem się w bicie swojego serca.. Zaraz, czego? Nic nie słyszałem. A więc wszystko jasne. Tak pierdykłem głową, umarłem. No cóż piękny koniec życia człowieczego w rozkoszy miłosnej. Szkoda mi było jedynie pani od matematyki... Przez głowę przeleciała mi myśl. O tak!
Że jak to? Że zaraz? Że o co chodzi? Przecież mimo tego, że nie żyję, to przecież leże na tej półce, i myślę... Czyżbym zmartwychwstał? Ostatnią osoba która tego dokonała, był Jezus Chrystus. Czy więc jestem jego inkarnacją? Dywagacje na tematy mojej boskości a w zasadzie boskiego pochodzenia przerwał zgrzyt klucza w zamku i kroki. Wstałem wtedy, tym razem ostrożnie, żeby nie przywalić w tę półkę i usiadłem z brzegu. Do tego małego pokoiku weszła w tym momencie Jola. Powiedziała mi wtedy że jestem teraz w limbo, coś w rodzaju szarej strefy, że ona tez umarła, bo zatłukła ja moja pani od matematyki, która przyszła do mnie do domu jak się okazało znacznie wcześniej niż powinna i zastała Jolę przyklejoną do mojego ciała. Smutny koniec, lecz jak się okazało jesteśmy martwi, ale razem. Zapytałem wtedy Jolę o jej ojca i jak się okazało, tatuś jej, wcale nie jest do końca grabarzem, a jedynie kierowcą karawanu.
Zginąłem w okolicznościach tragicznych, a moje prawdziwe, boskie ciało zostało zakopane tam. Na ziemi. Dlatego stoję przed wami, o Najwyżsi Radni Sądu Ostatecznego w tej o to parszywej postaci.. Proszę mieć wzgląd na moje straty moralne i wnoszę o sprawiedliwy wyrok wieczny.
Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz