W przedpokoju zadzwonił telefon. Kto normalny ma w dzisiejszych czasach telefon w przedpokoju? Było grubo po północy. Miewam problemy z bezsennością a ktoś po drugiej stronie nie zamierzał się poddać. Telefon dzwonił i dzwonił. W pewnym momencie nie wytrzymałem i poszedłem odebrać. W słuchawce tylko trzaski nagle odkładanego aparatu. Ktoś sobie zwyczajnie robi jaja. No cóż. Powlokłem się z powrotem do łóżka, nakryłem kołdrą, i gdy tylko moje powieki połączyły się, telefon zadzwonił ponownie. Zaciągnąłem kołdrę na uszy, ale ktoś po drugiej stronie nie dawał za wygraną. Znowu wstałem i podszedłem do telefonu. To samo. Taki sam dźwięk odkładanej słuchawki. Miałem tego dosyć. Postanowiłem więc odłączyć telefon, przynajmniej na czas spania. Wróciłem do łóżka i spróbowałem zasnąć. Tym razem udało się bez większych perturbacji. Rano obudziły mnie promienie wschodzącego słońca. Wyszedłem z wyra i poszedłem się umyć. Zimny prysznic z rana, bardzo dobrze działa. Po wyjściu założyłem swój najlepszy garnitur i wyszedłem do pracy. Miejsce w którym pracuje nie ma najmniejszego znaczenia. Kiedy wróciłem do domu, wiedziałem, że nikt na mnie nie czeka. Wszedłem do pustego jak zawsze mieszkania i zaczęły mnie dręczyć nieprzyjemne myśli dotyczące mojej samotności. Może powinienem sobie kupić psa, który będzie szczekał i podawał łapę kiedy wrócę? A co jeśli nie będzie? A może kota? Nie lubię kotów, poza tym jakiekolwiek by to zwierze nie było, to nie mam czasu się opiekować. Mimo, że wracam z pracy, robota czeka mnie też w domu. Jak ja tego nienawidzę. Kiedy przygotowywałem sobie zupę z puszki, zadzwonił telefon. Pomyślałem sobie, że to przecież nie możliwe, bo odłączyłem go zupełnie w nocy, ale on dzwonił. Sprawdziłem przewód. Tkwił jak gdyby nigdy nic w ścianie. Poczułem się nieswojo. Nie przypominałem sobie przecież żebym go podłączał. Telefon nadal dzwonił. Dzwoniło mi w uszach. Zadecydowałem i podniosłem słuchawkę. Kolejny raz to samo. Trzask odkładanej słuchawki rozmówcy z drugiej strony. Postanowiłem sprawdzić czy na drzwiach nie ma śladów włamania, bo byłem pewien, że pozostawiłem telefon odłączony. Na drzwiach nic nie znalazłem. W kuchni moja zupa z puszki już zaczęła kipieć. Postanowiłem zignorować problem podłączonego telefonu. Odłączyłem go ponownie, zjadłem zupę w ramach obiadokolacji i jutrzejszego śniadania, po czym poszedłem spać. Rano obudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Przetarłem oczy ze zdumienia. Przez chwilę zdawało mi się, że widziałem postać przechodzącą przez przedpokój, ale gdy mrugnąłem postać znikła. Nie wiedziałem co o tym myśleć, więc ubrałem się szybko i wyszedłem do pracy.
Po drodze czułem na sobie czyjś oddech. Odwracałem się ukradkiem, aby sprawdzić czy nikt za mną nie idzie. Nikogo nie było, mimo to czułem na swoich plecach czyjś palący wzrok. Zacząłem się zastanawiać i analizować swoje poczynania w ostatnich miesiącach. Ilu mam wrogów, czy możliwe, że któryś z nich chce mi zaszkodzić, czy nie narobiłem sobie nowych? Moje rozmyślania przerwała kobieta w klasycznej czerwonej sukience, która zapytała mnie czy mogę ją poczęstować papierosem. Wyciągnąłem paczkę z kieszeni kurtki, i zdrętwiałem. Podałem kobiecie papierosa, po czym oddaliłem się pośpiesznie. Czemu do cholery ciężkiej mam w kieszeni paczkę nie swoich papierosów? Dlaczego, kiedy wczoraj wracając z pracy kupiłem niebieskie LM, to teraz w kieszeni znajdowały się czerwone Marlboro? Wbiegłem do mojego biurowca, zatrzymałem windę, wszedłem do niej i tam opierając się o ścianę, zacząłem głośno oddychać. Nie mogłem się uspokoić. Nacisnąłem przycisk z dużą czarną siódemką, i miałem na dzieje że jak tylko zabiorę się do pracy, zapomnę o tych dziwnych wydarzeniach. Niestety. Nawet nie spodziewałem się jak bardzo się mogę pomylić. Gdy kroczyłem korytarzem na siódmym piętrze, spostrzegłem, że nigdzie nie ma mojego miejsca pracy. W centralnym miejscu w holu po środku dwóch krzyżujących się korytarzy, wisiała tablica informacyjna. Nie wierzyłem własnym oczom. Dowiedziałem się z niej, że moje biurko mieści się na szóstym piętrze. Tego było za wiele. Pospiesznie udałem się do windy, zjechałem na sam dół i wybiegłem z budynku. Wiedziałem, że szykuje się coś strasznego. Postanowiłem wrócić do domu. Kiedy przechodziłem obok budki telefonicznej telefon zadzwonił. Podszedłem do niego i odebrałem, spodziewając się trzasku odkładanej słuchawki. Tym razem osoba po drugiej stronie powiedziała: - Paint it Black!...
Po głosie poznałem, że to kobieta. Tylko tyle dane mi się było dowiedzieć z tych słów, gdyż później nastąpił dobrze już poznany trzask odkładanej słuchawki. -Pain it black, paint it black... - powtarzałem sobie w myślach, zastanawiając się czy kobieta na pewno miała namyśli utwór Rolling Stonesów. Nie wiedziałem co mam robić. Byłem przestraszony jak diabli. Czułem, że jestem śledzony, i nic nie mogę na to poradzić. Sztywnym krokiem poszedłem do domu. Już na klatce schodowej wiedziałem, że coś jest nie tak. Drzwi były otwarte. Podszedłem do nich i delikatnie pchnąłem knykciami. Odczekałem kilka sekund. Nic się nie wydarzyło. Postanowiłem ostrożnie, po cichutku wejść. Oniemiałem. Wszystko było wymalowane na czarno. Każdy nawet najdrobniejszy szczegół mojego mieszkania był czarny. Na łóżku leżała kartka. Z duszą na ramieniu, podszedłem do niej chwiejnym krokiem. Napis wykonany z literek powycinanych z gazet głosił: - „Nie martw się. Nikogo nie wzywaj, nikogo nie informuj. Zachowaj ciszę. Cisza...” Po przeczytaniu tego w głowie zaczął mi grać kawałek Simon&Garfunkel: Sound of Silence... W pewnym momencie usłyszałem jakiś dźwięk. Nie zdążyłem sprawdzić skąd pochodzi, bo gdy tylko się odwróciłem zostałem uderzony i straciłem przytomność. Obudziłem się po nieokreślonym czasie. Oczy musiały przyzwyczaić się do światła, jednak byłem pewien, że mieszkanie wygląda normalnie. Nie jest wymalowane na czarno. Kiedy odzyskałem pełną zdolność widzenia, zauważyłem, że wszystko jest na swoim miejscu. Oblałem się zimnym potem na samą myśl co się tu w ogóle dzieje. Nie miałem pojęcia co jest grane. Nie miałem rozgraniczenia między tym co jest jawą, a co snem. Z dalszych dywagacji na ten temat wyrwał mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Postanowiłem nie odbierać. Zebrałem się w sobie i stwierdziłem, że dobrze by było uciec z tego miejsca, przynajmniej na chwile. Chciałem zadzwonić do pracy. Wybrałem numer szybkiego wybierania i ku mojemu zaskoczeniu połączyłem się ze szpitalem psychiatrycznym. Rozłączyłem się bez słowa i wybrałem numer ręcznie. Tym razem dodzwoniłem się do mojego pracodawcy. Chciałem usprawiedliwić moją nieobecność w pracy, jednak wyśmiano mnie. Wg pracodawcy stawiłem się w miejscu pracy i nienagannie wykonywałem obowiązki w dniu dzisiejszym. W tym momencie nie chciałem czekać dłużej. Poprosiłem o urlop bezpłatny, rozłączyłem się i zacząłem pakować plecak. Zabrałem tylko to co najpotrzebniejsze. Postanowiłem zatrzymać się w hotelu. Przynajmniej przez kilka dni. Wyszedłem z mieszkania, zamykając tylko górny zamek i wsiadłem do samochodu. Jeżdżę wysłużoną toyotą corolla. Jechałem dosyć okrężnie na wypadek gdybym był śledzony. Po kilku godzinach zatrzymałem się pod motelem za miastem. Wynająłem pokój na fałszywe nazwisko i zapłaciłem za pięć dni z góry. Nie wypakowywałem nic z plecaka, na wypadek gdybym musiał znów gdzieś uciekać. Położyłem się na łóżku i patrzyłem w sufit. Poczułem, że jestem głodny. Wsiadłem do samochodu i pojechałem do pobliskiego marketu po coś do jedzenia. Kupiłem kilka podstawowych produktów i piwo, które miałem nadzieje pomoże mi chociaż troszkę się odprężyć.
Kiedy wróciłem do swojego pokoju poukładałem wszystko w małej lodóweczce. Zdążyłem otworzyć piwo, kiedy zadzwonił telefon przy nocnej szafce...
Odebrałem go. - Cisza. Zachowaj spokój. Twoja podróż dobiega końca. -dobiegł mnie z słuchawki cichy i spokojny, kobiecy głos. Po tych słowach zaczęła odliczanie. Kiedy doszła do zera, straciłem przytomność upadając z hukiem na podłogę.
Otworzyłem oczy. Kontakt ze światłem był jedną z najmniej przyjemnych rzeczy jakich doświadczyłem. Ostrość. Straciłem ostrość widzenia. Widziałem nieostre sylwetki pochylone nade mną. Ból przeszywał mi głowę. Słyszałem dziwny głos. Postanowiłem podnieść tułów. Nikt nie reagował.
-Witaj. Jak się czujesz? - zapytał mężczyzna. Nie wiedziałem coodpowiedzieć. Nikogo nie widziałem. Rozpoznawałem po głosie. -Gdzie ja jestem, co się właściwie stało? - zapytałem przestraszony. - Jesteś tu gdzie cały czas byłeś. W szpitalu.Zostałeś objęty programem hipnotycznego leczenia urazów psychicznych. Miałeś wypadek. W zasadzie tylko wy przeżyliście katastrofę. Wiem, że nic nie pamiętasz. Zawalił się budynek.Zginęła twoja żona z dzieckiem. Przeżyła garstka ludzi. Ty i jeszcze chyba cztery osoby. Śmierć twoich bliskich to był dla ciebie szczególny cios. Dlatego zostałeś objęty programem leczenia długofalowego. Ale zauważyliśmy coś dziwnego. Podczas stanów hipnotycznych twój mózg wytwarzał jakby swoje fakty, niepokrywające się z rzeczywistością. I w pewnym momencie twój umysł zablokował się. Nie mogliśmy cię wyciągnąć z hipnozy. Dlatego wysyłaliśmy bodźce. Ale teraz to nie ważne. Udało nam się. - powiedział z triumfem w głosie mężczyzna. Wzrok zacząłmi się poprawiać, ale byłem skołatany. Dlaczego on mi to wszystkomówi teraz? Czy nie powinienem się o tym dowiedzieć stopniowo? I nagle te informacje spadły na mnie niczym pięćdziesięciokilogramowy ciężar. Moja żona. Moje dziecko. Popadłem w histerię. Nikt nawet nie próbował mnie pocieszać. Wszyscy wyszli. Kiedy oswoiłem się z tą myślą, zapytałem, czy nie zachowały się może jakieś pamiątki? W odpowiedzi dostałem szary karton wypchany rzeczami osobistymi mojej żony. Znalazłem kilka zdjęć i jakieś nagrania.Poprosiłem o odtworzenie ich. Film przedstawiał przygotowania do zabawy urodzinowej naszego dziecka. Oglądałem i nie mogłem przetrawić myśli, że moja żona już się do mnie nie przytuli.Pomyślałem o terapii. Cały czas zastanawiałem się, dlaczego zostałem tak brutalnie powiadomiony o tej tragedii. Coś mi się nie zgadzało w całej układance. I wtedy uświadomiłem sobie. Wbrew temu co na filmie, moja żona była leworęczna. Adrenalina podskoczyła mi maksymalnie. Szybko wstałem z łóżka i wybiegłem na korytarz. Wtedy to poczułem. Strzałka z pistoletu ochroniarza nasączona jakąś substancją. Osunąłem się na ziemie niezdolny do jakiegokolwiek samodzielnego ruchu. Usłyszałem męski głos za plecami. -Przygotujcie pacjenta numer 189. Jego dawca zaraz będzie gotowy....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz