zagubionych

poniedziałek, 14 października 2013

Bal Maskowy

Bal maskowy, odbywał się w odrestaurowanym pałacu. Cztery lata temu znalazł się inwestor, który tchnął  życie w zabytkową budowlę. Brus długo zastanawiał się nad tym czyją tożsamość dzisiaj przyjmie. Wybrał  postać doktora plagi. Czarny długi płaszcz, ptasia maska i czarny kapelusz i równie czarne rękawiczki.  Spojrzał na zegarek. Zabawa się zaczęła. A więc będzie miał dobre wejście. Wyszedł z mieszkania i szybkim  ruchem ręki przywołał taksówkę. Kierowca zatrzymał się gwałtownie. Brus wszedł do samochodu i w lusterku  zauważył uśmiech taksówkarza. Wiedział, że nie musi mówić gdzie jedzie. Był pewien, że ten taksówkarz już  kilka razy kursował pod pałac, przewożąc gości balu, w najróżniejszych strojach. Nie pomylił się.
- Wyjątkowo ciekawy kostium - powiedział taksówkarz odwracając się do Brusa. - Wiozłem dzisiaj kilka  panien w maskach weneckich, dwóch Zorro i Spajdermena. Pański kostium to zupełne inna liga.
- Dziękuje. - Krótko odpowiedział Brus, nie mając ochoty na żadne rozmowy z taksówkarzem.
Ten jakby zrozumiał, bo nie powiedział już nic więcej. Ruszył z piskiem opon i traktując ograniczenia  prędkości raczej jako sugestie, pognał w stronę pałacu. Kiedy dojechali, przed pałacem nie było nikogo,  prócz dwóch rosłych ochroniarzy w czarnych uniformach pilnujących otwartych bram pałacu. Brus zapłacił  taksówkarzowi za kurs, po czym podszedł do jednego z nich, wręczając wyciągniętą wcześniej kopertę z  zaproszeniem. Nie czekając na pozwolenie minął osiłków pozwalając im cieszyć się zawartością koperty we  dwoje i wkroczył do szerokiego korytarza. Stąpał po czerwonym dywanie napawając się luksusowym  wykończeniem wnętrza. Drzwi do sali balowej otworzył odźwierny. Brus znalazł się na balkonie. Oparł się o  marmurową barierkę i rozejrzał po sali pełnej gości. Część z nich tańczyła w takt muzyki granej przez  kwartet smyczkowy, a część siedziała przy stole, pośród których lawirowali kelnerzy z tacami pełnymi  luksusowych przekąsek. Kiedy już napatrzył się na tańczące pary, zszedł po schodach. Nagle poczuł, że ktoś  łapie go za rękę. Odwrócił się i ujrzał kobietę w szafirowej sukni i masce weneckiej. Mimo początkowej chęci,  nie zabrał ręki. Kobieta zachichotała i pociągnęła go za sobą z powrotem na górę. Zdezorientowany Brus  ruszył za nią. Nie było odwrotu. Kobieta biegła przodem, trzymając jego rękę w mocnym uścisku, któremu  Brus z pewnością dał by radę, ale nie chciał zrobić krzywdy nieznajomej. Pobiegli na pierwsze piętro.  Kobieta puściła uścisk, zza dekoltu wyjęła stary mosiężny klucz i otworzyła skrzypiące drzwi. Weszła,  pociągając Brusa za sobą.
- Usiądź - powiedziała miłym tonem wskazując obity skórą fotel za biurkiem. Brus rozejrzał się po  pomieszczeniu.
- Szykowny gabinet. - odpowiedział, wykonując polecenie nieznajomej. Ta podeszła do szafki, otworzyła  drzwiczki i wyjęła butelek starej whisky i dwie szklanki. Nalała zawartość butelki do jednej ze szklanek, którą  podała Brusowi. Sama natomiast zaczęła opróżniać butelkę bezpośrednio. Kiedy już zaspokoili pragnienie  patrzyli na siebie zza masek. Brus już otwierał usta, kiedy Nieznajoma zapytała: - Pewnie chciałbyś wiedzieć  dlaczego tutaj Cię zabrałam, prawda?
- Tak. -odpowiedział jej Brus - Zważając na fakt, ze dopiero przyjechałem i nie zdążyłem nawet zatańczyć.
- Chcesz tańczyć? - możemy zatańczyć tutaj! - odpowiedziała Nieznajoma, podrywając się z miejsca. Szybko  podeszła do siedzącego Brusa, podniosła go z fotela i wyprowadziła za biurko. Brus nie zdołał wykrztusić z  siebie ani słowa. Mimo, ze ptasi nos nieco mu przeszkadzał, objął Nieznajomą i zaczęli się poruszać w  dziwnym tańcu do muzyki, której nie było. Poczuł w nozdrzach zapach jej perfum. Momentalnie zrobiło mu  się gorąco i zapragnął tej kobiety, Ona jakby to wyczuła, bo przysunęła się bliżej. Przez chwilę kołysali się  nierówno, ocierając o siebie. Po chwili Brus odchylił kawałek maski i zaczął pieścić językiem szyje  nieznajomej. Chciał zabrać jej smak i zapach tylko dla siebie. Nieznajoma mruczała z zadowolenia. Brus  kontynuował swoje poczynania, kiedy Nieznajoma odwróciła się do niego plecami i położyła jego rękę na  swoim dekolcie. Teraz całował jej szyję raz po raz ugniatając pierś Nieznajomej. Oboje dyszeli ciężko z  porządania. Początkowo podniecające maski szybko zaczęły przeszkadzać. Brus zdjął maskę nieznajomej, a  ona jemu. Była piękną kobietą o jasnych mieniących się włosach zmieniających kolor przy różnym świetle.  Delikatny makijaż podkreślał jej urodę. Na policzku pieprzyk dodający pikanterii. Szminka o bladoróżowej  barwie zdradzała drżenie ust. Stali tak naprzeciwko siebie obserwując z pożądaniem. Zaczęli się całować.  Nagle i zachłannie, jak gdyby na jakiś tajemny znak. Brus dotykał otwartą dłonią policzków nieznajomej,  drugą natomiast przytrzymywał plecy. Kiedy oderwali od siebie usta, kobieta patrząc Brusowi w oczy, jedną  ręką podciągnęła sukienkę do góry, drugą natomiast położyła na głowie i delikatnie przycisnęła do ziemi.  Brus zrozumiał co nieznajoma ma na myśli i uklęknął przed nią wchodząc pod sukienkę. Dotykał delikatnie  jej drżące uda. Kiedy zbliżał się do jej kwiatu kobiecości, Nieznajomej ugięły się kolana. Brus wstał, i posadził  kobietę na biurku i ponownie zniżył się przed nią. Nieznajoma dyszała z podniecenia, kiedy Brus sprawiał jej  przyjemność. Po kilkunastu minutach dobiegł ich dźwięk wystrzału z sali balowej, a następnie krzyki  zebranych gości. I kolejne strzały. Brus zerwał się z kolan, nieznajoma  podciągnęła majtki, poprawiła suknie,  i wybiegła za Brusem. Teraz on trzymał ją za rękę. I biegnąc w stronę korytarza, przeklinał się w myślach, ze  nie wziął własnego samochodu. Ale nie przyjechał przecież na strzelaninę, tylko na bal, na którym nie  zamierzał żałować sobie alkoholu. Już prawie uznał się za rozgrzeszonego, kiedy usłyszał zbliżające się  ciężkie kroki i krzyki jakiegoś mężczyzny. Przyspieszył bieg, nie zważając na to, że Nieznajoma ledwo daje  sobie radę przez sukienkę i znikli za zakrętem. Przysunął kobietę do siebie. Dyszała głośno, zamknął jej usta  pocałunkiem i nasłuchiwał. Mężczyzna wszedł do pomieszczenia w którym przed chwilą byli. Do  pomieszczenia, w którym została otwarta butelka whisky, dwie szklanki i zapach seksu. Brus wiedział, że  mężczyzna nie zakończył poszukiwań. Nie zamierzał dać mu siebie i pięknej nieznajomej na tacy, więc cały  czas trzymając ją za rękę pobiegli dalej korytarzem. Z sali balowej słychać było kolejne strzały. Terrorystów było więcej. Para kochanków ujrzała przed sobą schody. Byli w pułapce. Musieli wbiec na  górę. Dziewczyna ledwo biegła, dlatego kiedy dobiegali do ostatniego piętra postanowili nieco zwolnić. Nie  słyszeli za sobą kroków, ale wiedzieli, że mężczyzna będzie ich szukał.  Brus stanął pod ścianą nasłuchując  dźwięków z sali balowej. Słychać było tylko niewyraźne krzyki pełne nienawiści i strzały. Dużo strzałów. Brus  domyślił się, że zabijają wszystkich. Już nie było słychać wrzasków uciekających gości. Terroryści z  pewnością dysponowali listą zaproszonych osób. Byli osaczeni na samej górze pałacu, który zostanie  kompleksowo przeszukany przez napastników. Nieznajoma kucnęła i łkała cicho. Brus podszedł do niej.
- Nie martw się. Będzie dobrze. - skrzywił się w myślach, gdy usłyszał co właśnie powiedział. Nawet gdyby  się starał, nie mógłby wymyślić nic bardziej sztampowego.
- Nie chce umierać. Czego oni od nas chcą? - zapytała łkając nieznajoma.
- Nie wiem. - odpowiedział zgodnie z prawdą Brus. - Nazywam się Brus, a Ty?- powiedział do niej ocierając  łzy z jej policzka.
-Jestem Nansi. - odrzekła, układając wargi w coś co można było nazwać drobnym uśmiechem.
-A wiec Nansi... Coś wymyśle. - zapewnił ja Brus i zaczął nerwowo rozglądać się po korytarzu. Kiedy nic nie  znalazł, zakradł się do okna. Wychylił się niepewnie i zauważył na placu przed pałacem czarną furgonetkę i  mężczyznę z dwoma psami, których zajadłe szczekanie gubiło się za szybą. Wtem jakby za dotknięciem  boskiego palca, doszedł do pewnego wniosku. Rozejrzał się po korytarzu, jakby szukając potwierdzenia.
Kucnął obok Nansi, popatrzył jej w oczy i powiedział. - Tak jak Ci obiecałem. Wymyśliłem coś. Widzisz tą  ścianę? - zapytał wskazując na krańcową ścianę w całości pokrytą czerwoną tapetą w kwiecisty motyw.  Dziewczyna kiwnęła nieznacznie głową. Brus Kontynuował. - Z okna widać, że za tą ściana coś jeszcze jest.  Zauważ, ze na piętrze na którym byliśmy było sześc pokoi. Nie znam się na architekturze, ale sadze, ze jest  tak na każdym piętrze. A tutaj jednych drzwi jakby brakowało. Właśnie za tą ścianą! - ekscytował się. Podniósł  kobietę z ziemi, podszedł do okna i upewniając się, że mężczyzna z psami zniknął w otaczającym pałac  lesie, otworzył okno i wychylił sie, na ile tylko mógł. Spojrzał z boku. Miał racje. Za ściana było jakieś  pomieszczenie, które miało okno wyprowadzone na tą stronę. Zawołał cicho dziewczynę do siebie. Stanął na  parapecie i balansując ciałem przesunął się po gzymsie do sąsiedniego okna. Stare okno nie było  domknięte, za co Brus podziękował w duchu pracującym tu niedawno robotnikom. Kiedy je otwierał, zdał  sobie sprawę, ze okno nie było wymienione. Stare, z łuszczącą się farbą. Zdziwiony rozchylił lewe skrzydło i  wsunał się do pomieszczenia. Nansi stała już na parapecie kiedy wychylił się, żeby podać jej dłoń.
- Postaraj się przymknąć okno od zewnątrz - powiedział jej. - Nie mogą nas znaleźć. To nasza szansa. -  dziewczyna skinęła głową na znak, że zrozumiała. Przymknęła okno, na tyle ile mogła bez zgniatania sobie  palców i wsunęła się zgrabnie do pomieszczenia.  Dopiero teraz oboje spostrzegli się, że na zewnątrz  niebo pociemniało, i nic nie widać. Brus wyciągnął z kieszeni spodni telefon komórkowy i oświetlił  pomieszczenie w którym się znajdowali. Wypełnione było resztkami materiałów budowlanych i śmieciami po  robotnikach. Brus wyciągnął stertę kartonów, i zaimprowizował legowisko. Zza worka po cemencie  wyciągnął folie malarską i nakrył nią leżącą juz Nansi. Sprawdził zasięg w telefonie. Jedna kreska. Zadzwonił  na policję i opowiedział co się zdarzyło, nie zdradzając swojego miejsca ukrycia. Funkcjonariusz przyjął  zawiadomienie i rozłączył się. Brus wsunął się pod folię, objął Nancy męskim ramieniem i razem starali się  usnąć, zabijając w żołądku strach. Po kilku godzinach snu obudził ich dźwięk lecącego nisko helikoptera i  wystrzały. Na zewnątrz trwała regularna strzelanina. Wyły policyjne syreny. Brus nie wiedział ile trwała  krwawa jatka, jednak strzały momentalnie ustały.

 ***


Brus ucieszył się w myślach, patrząc na śpiącą Nansi, ze w końcu podwójne loże się do czegoś przydało. Byli  u niego w mieszkaniu. Po zakończonej akcji policji wyszli z ukrycia i zostali odwiezieni na adres wskazany  przez Brusa. Od policjantów dowiedzieli się, ze wszyscy goście balu zginęli. Terroryści dali szansę ucieczki  jedynie obsłudze i muzykom. Jak przyznał policjant, masakra została zorganizowana przez jakiś odłam  bojówki lewicowej, która walczyła o równość majątkową, nienawidząc wszystkich, którzy zarabiali powyżej  średniej. A brus zarabiał dwa razy co średnia. Delikatny pocałunek na policzku wyrwał Brusa z zamyślenia. Nansi już się obudziła i obsypywała go swoimi delikatnymi pocałunkami. Brus odwrócił się do niej i odwzajemnił pocałunek.
- Idę zrobić kawę, chcesz? - zapytał Nansi, w przerwie między pocałunkami.
- Chętne - odpowiedziała mu. - a ja pójdę do łazienki się odświeżyć.
Wstała z łóżka i całkiem naga udała się do łazienki. Brus miał duże mieszkanie, przez co mógł dosyć długo wpatrywać się z zadowoleniem w kołyszącą się pupę Nansi. Kiedy zniknęła za drzwami, Brus zaczął majstrować przy ekspresie. Błyszczący, stalowy ekspres wart wiele dolarów. I kiedy wybierał rodzaj kawy, zauważył czyjeś odbicie z swoimi plecami na powierzchni ekspresu. Odwrócił się gwałtownie i jedyne co zobaczył to kierowca taksówki, którą jechał na bal. Taksówkarz szybko pozbawił go przytomności. Brus gruchnął na ziemię. - Wszystkich was.. - zamruczał pod nosem mężczyzna, ciągnąc Brusa po podłodze i kładąc obok łóżka. - Wszystkich was skurwysynów zapierdole kurwa na amen!-  Jedno uderzenie młotkiem po drugim spadało na czaszkę Brusa, roztrzaskując ja i rozbryzgując krew i mózg na biały dywan. - Wszystkich! Powiedział sam do siebie, dysząc. Wstał powoli i ruszył w kierunku łazienki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz