zagubionych

czwartek, 10 października 2013

Historia mojego pogrzebu.

Nie byłem gotowy. O nie. Miałem plany. Wiele planów, na prowadzenie normalnego i spokojnego życia.
Co z tego, skoro los zakpił we mnie w ten sposób? Moja twarz. Jeszcze nigdy tak poważna.
Nigdy-nie-schodzący uśmiech okazał się być wierutną bzdurą dla naiwniaka. I ta woskowa powłoka na skórze. Zżółkła cera, odbijająca promienie słońca. I ten garnitur. Nie odpowiadał mi. Nie wiem dlaczego. Nigdy nie wybierałem garnituru, w którym miałem leżeć otoczony dębowymi deskami.
Nie dało się wyglądać gorzej. Z reszta to bez różnicy, bowiem stary wiecznie schlany grabarz miał inne rzeczy na głowie, niż oglądanie denatów, a tylko on jeden przyszedł na moje uroczyste pożegnanie się z tym światem. Nie byłem gotowy. Nie uporządkowałem spraw. Kieliszek wypełniony winem z pewnością stał jeszcze na stole. Taki bezpański. I zdjęcia. Album ze skrawkami własnego życia. To przyszło tak nagle. Dziwny stan, i świadomość, że tak naprawdę już nie istnieje. Przynajmniej na tym świecie. Jednak mieli rację. Wszyscy mieli rację. Ale to nie do końca moja wina, bo ja nie chciałem się poddawać. To przyszło tak nagle. Kogo ja chcę oszukać... Nikt nie przyszedł. Na moim pogrzebie nie śpiewały nawet ptaki, choć był środek lata... Na moim pogrzebie słychać było cykanie starego radzieckiego zegarka, na nadgarstku grabarza. Jej oczy. Jej uśmiech. Największa nagroda, warta więcej niż ktokolwiek i kiedykolwiek posiadał.  Bolące serce to zdecydowanie śmieszna sprawa dla nieżyjącego. Ale jednak bolało. Piekło jak diabli. Jak by próbowało mnie ukarać. Jak by kara była niewystarczająca. Nie było nikogo. Nie było nikogo kiedy grabarz raz po raz zrzucał z łopaty kopy ziemi. Brunatne grudki roztrzaskiwały się na wieku trumny. Gdybym mógł płakać, zapłakałbym. Czułem się palony żywcem. A przecież nie żyłem. Nie byłem gotowy. Miałem plany...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz