zagubionych

piątek, 29 listopada 2013

Eduardo

"Problem jest wtedy kiedy dym jest przyjacielem."

Nie działało nic. Każda próba wyplucia zdatnej do użytku myśli, była bolesna a zarazem jałowa w swojej idei. Czcze nadzieje, ze to przejdzie. Nie przejdzie. Na pewno nie teraz. Eduardo wiedział, jak ciężko jest przełamać złą passe. Miewał wzloty i upadki, ale tym razem czuł, że to koniec. Nie działało nic. Jego ręce leżały na klawiaturze starej maszyny do pisania. Bezczynnie. Siedział na starym skrzypiącym krześle, wiercąc sie nerwowo i utyskiwał na niemoc. Utyskiwał na słabość swojego ciała i umysłu. W popielniczce obok maszyny, tlił sie niedopałek papierosa. Eduardo cały był przesiąknięty zapachem dymu tytoniowego. Pod sufitem w dalszym ciągu kłębiły sie chmury dymu. Eduardo sięgnął po paczkę, wyciągnął kolejny papieros, zaciągnął sie mocno i powoli wypuścił dym. Jego ręce zaczęły przesuwać sie po pożółkłej od dymu klawiaturze maszyny. "Problem jest wtedy, kiedy dym jest przyjacielem" - napisał. Wpatrywał sie w maszynę, nie wiedząc co tak naprawdę chciał napisać. Po chwili zrozumiał. To nie miało znaczenia. Po prostu próbował. Cokolwiek i jakkolwiek, byleby tylko być w stanie przelewać swoje myśli na papier jak dawniej. Tym się zajmował. Sprzedawał swoje myśli. Pisał artykuły do gazet i raz udało mu się popełnić książkę. Teraz nie wiedział jednak co myśleć. Od czasu wydania jego debiutanckiej książki minęło sporo czasu. Nie obiła sie ona szerokim echem ani w mediach branżowych, ani w świadomości ludzi. Eufemizmem byłoby powiedzieć, że osiągnęła umiarkowany sukcesem. To było dla niego bardzo bolesne. Wtedy zaczął sie zatrącać we własnych problemach. W zawiłościach własnej psychiki oraz w niedoskonałościach cielesności. Od czasu wydania książki nienawidził każdego następnego dnia. Gardził wschodem słońca, jednak w głębi przeoranej duszy chciał żyć pełnią życia. Pragnął tego. Pragnął wiatru we włosach i przygód niczym z Kerouac`a. Ale nie mógł sobie na to pozwolić. Nie było go na to stać. I wcale nie chodziło o pieniądze.
    Ktoś zapukał trzykrotnie. Eduardo odsunął sie od biurka szurając krzesłem po betonowej podłodze. Podszedł do starych drewnianych drzwi i uchylił je ostrożnie.
- pan Eduard Blek? - zapytała drobna blondynka stojąca za drzwiami. Źrenice Eduarda rozszerzyły sie, a po karku przebiegł dreszcz. - Tak, to ja. - powiedział wyciągając rękę, co kobieta zignorowała. - Zatem Pojdzie pan z nami. - powiedziała sucho, a za krawędzi ściany wyszło dwóch rosłych osiłków w czarnych uniformach.
 - A ale o co chodzi? - zapytał drżącym glosę Eduardo. Nie usłyszał odpowiedzi na to  pytanie. Zamiast tego było wykręcenie rak na plecy przez jednego z osiłków oraz głuchy klik metalowych bransoletek zapinanych przez drugiego, na nadgarstkach Eduardo.

Siedział przypięty do stołu w niewielkim szarym pomieszczeniu z ogromnym lustrem na większej ścianie. W dzisiejszych czasach nawet dziecko wie, ze jest to lustro fenickie, i za nim w pomieszczeniu ktoś właśnie przygląda sie reakcja przesłuchiwanej osoby. Eduardo oddychał niespokojnie. W głowie miał mętlik. W dalszym ciągu nikt nie powiedział mu dlaczego sie tu znajduje. Był pewien ze fakt jego ubezwłasnowolnienia, był co najmniej niezgodny z konstytucja. W pewnym momencie otworzyły sie ukryte w ścianie drzwi. Do pomieszczenia weszła drobna blondynka, ta sama, która w towarzystwie policyjnych zakapiorów zapukała wcześniej do jego drzwi.  Przedstawiła sie, wyciągając jakiś znaczek z kieszeni marynarki, jednak Eduardo nie usłyszał nic. Szumiało mu w uszach. Co dziwne ten biały szum słyszał jedynie wtedy,  kiedy blondynka wymieniała swoje nazwisko.  Poprosił o powtórzenie. Dalej to samo. W końcu dal za wygrana. Kobieta usiadła naprzeciwko niego.
-Mam nadzieje, ze wie pan dlaczego sie tutaj znajduje - zaczęła oficjalnym tonem.
- Wręcz przeciwnie - odrzucił Eduardo, siląc sie na obojętny ton, czego zaraz pożałował. Źrenice kobiety rozszerzyły sie a jej oddech przyśpieszył.
-Został pan zatrzymany pod zarzutem gwałtu oraz podwójnego morderstwa! - niemal krzyknęła w odpowiedzi. Eduardo zamarł. Gigantyczna bryła lodu rozciągała jego żołądek. - Ma pan cos do powiedzenia? - dodała, nieco spokojniej.
- Nie będę mówił bez adwokata! - Eduardo jednym tchem wyrzucił z siebie wyświechtaną formułkę. Wtedy wszystko sie skomplikowało.

                                                                              ***

-To było jak natchnienie. Rozumie pan. - zaczął powoli Eduardo, cedząc słowa przez niemal zaciśnięte usta. - Wszedłem do sali i z daleka ja zobaczyłem. Do tamtego momentu byłem pewien ze takie rzeczy dzieją sie tylko na filmach. Że jest to taki tani efekt żywcem z komedii romantycznych. Ale przezywałem to sam. Wszedłem do sali i oma była jak najjaśniejszy punkt. Promieniejąca uroda i perwersyjna pewność siebie. Podszedłem do wszystkich i przywitałem się. To były kursy doszkalające z zakresu gastronomii. Żebym mógł dalej dostawać zasiłek. W urzędzie figuruje jako bezrobotny, bo z pisania nie przytuliłem żadnej większej gotówki. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Prośże mi Wierzyc. Wymieniliśmy parę zdań. Może nie jestem najinteligentniejszym człowiekiem na świecie ale z pewnością mam intuicje. Wiedziałem ze ta kobieta miała to coś. 
- Mówił przyspieszonym juz, nieco podniesionym głosem.
 - Panno Suu, proszę złożyć wniosek o zbadanie libida tego człowieka - mruknął podstarzały sędzia do swojej asystentki. Eduardo nie przestawał wypluwać coraz to mniej wiarygodnych szczegółów swojej opowieści.
 - Ja wiem wysoki sadzie - powiedział po zakończeniu trwającej pół godziny opowieści. - Ze mną jest coś nie tak. Normalny człowiek nie brzydzi sie swojego odbicia w lustrze, prawda? Nie nienawidzi sie za wygląd. Nie ma problemów ze snem i ma do kogo otworzyć usta...  - Wystarczy juz tego ckliwego użalania się nad sobą Eduardo!
- krzyknął sędzia, uderzając otwarta dłonią w blat stołu i zrywając sie z krzesła.
Żyła na jego czole pulsowała rytmicznie.
- To nie jest twoja osobista terapia psychologiczna, zwyrodnialcu! - wykrzyknął
 i opadł na krześle, próbując nabrać powietrza. - To co zrobiłeś, zasługuje na najwyższy wymiar kary. - powiedział starzec juz spokojnym tonem.
- Ale one właśnie tego chciały! - przerwał mu bliski płaczu Eduardo.
- Sugerujesz mi, ze jesteś niewinny i nie ponosisz odpowiedzialności za wydarzenia  tamtego dnia? - Tak właśnie sadze. I sadze ze mam prawo do adwokata! Oczy Eduardo zaszkliły się a glos drżał. - Na tej rozprawie musisz bronić się sam.
 - Odpowiedział mu starzec oficjalnym tonem, uśmiechając się złowieszczo. - kontynuuj wiec. Opowiedz nam o tym jak to Dżeny chciała zostać zamordowana. O gwałtach opowiesz później. Póki co mam dosyć Twojego ciągłego pierdolenia o seksie. - rzucił sędzia z wyczuwalna nutka ironii w glosie.
 - Dobrze wiec. Powiem wszystko jak na świętej spowiedzi.

Dżeny była mila dziewczyną. Nieco naiwna ale bez zwątpienia bardzo mila. Nigdy się nie spotkaliśmy pierwszy raz. Znaliśmy się od zawsze. Oboje uzależnieni od kawy i papierosów,  oboje szukający szczęścia w życiu. Oboje próbujący sobie jakoś poradzić i odnaleźć sie na świecie. Dżeny potrafiła grac na fortepianie. I lubiła sobie wypić. Wszystko wydarzyło się akurat w dzień kiedy opadły wszystkie liście a nad miastem zebrała sie mgła. Ktoś mógłby powiedzieć, ze to sztampowa sytuacja, ale to jego sprawa. Ja zarzekam się, że tak właśnie było.  Siedzieliśmy u niej w mieszkaniu. Niedopita butelka wódki i my przy fortepianie. Ona gra, ja śpiewam, gdzieś po podłodze przebiega kot. Słychać tylko rzewne bluesowe ballady. Zawodzenie dwójki nieszczęśników.  W pewnym momencie Dżeny poprosiła mnie o szczera rozmowę. Usiedliśmy wygodnie na kanapie a ona powiedziała mi, ze nigdy nie poczuła sie częścią tego świata. Rozumiałem ja w doskonale. Przybliżyła głowę i wyszeptała mi do ucha, ze chciała by być gdzieś indziej. Żeby mogła wyjść i żeby ktoś zamknął za nią drzwi.  Zamknęła wtedy oczy a po jej policzkach spłynęły kryształowe łzy. Oparła sie na moim ramieniu a ja juz wiedziałem co powinienem zrobić. Przeniosłem ją na jej lóżko i przycisnąłem do twarzy poduszkę. Trzymałem mocno. Ona nawet nie drgnęła, ani nie wydała z siebie dźwięku. Chciała tego a ja jej to umożliwiłem. To wszystko co mam do powiedzenia na ten temat.  - Eduard skończył opowiadać ze łzami wpływającymi powoli po policzku. - Jeśli dobrze rozumiem.... To jest jedno morderstwo. Z akt sprawy wynika, ze oskarżono pana o podwójną zbrodnie. Zatem to jeszcze nie koniec tego wątku jak mniemam? - naciskał starzec, co wydawało sie sprawia mu satysfakcje.
-W porządku, skoro tak. -Eduardo starał sie opanować drżenie głosu. A wiec kiedy zobaczyłem ze Dżeny juz odeszła, zrozumiałem coś. Wiedziałem ze tak dalej być nie może i ze świat nie musi wiecznie trwać. Pocałowałem wiec Dżeny ostatni raz w jej jeszcze czerwone usta, wziąłem garść jej tabletek nasennych  i popiłem wódka. Ułożyłem sie obok niej i zamknąłem oczy. - skończył Eduardo.
Starzec wykrzywił swoja twarz w nieopisanym grymasie. Jego skora poczerwieniała, a zęby sie wydłużyły i wyostrzyły. Jednak to wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Dalej siedzieli na sali. Czarne jej ściany wywoływały iluzje nieskończoności. Cały czas napływali nowi obserwatorzy rozprawy. Eduardo siedział załamany przy starym biurku, wpatrując sie w czubki swoich butów. Starzec przeciągnął sie leniwie po czym wbił swój świdrujący wzrok w Eduarda. - Dobrze, nędzniku. A wiec przejdźmy do dalszej części rozprawy. Opowiedz mi o tym drugim gwałcie. - Eduard podniósł wzrok na starca. Nie mógł znieść jego drwiącego wyrazu twarzy, który sugerował myśl, że starzec zna juz sekret Eduardo, wiec szybko odwrócił wzrok.
 -Ja.. -zaczął niemal niesłyszalnie Eduard.. -ja wymyśliłem te gwałty. Zmyśliłem to wszystko. To miało miejsce jedynie w mojej świadomości. Nie skrzywdziłem nikogo. -jesteś pewien? - Zapytał starzec.- Kreujesz wiec jesteś. Krzywdzisz. Krzywdzisz cząstki własnej świadomości i jestestwa swojego. Wypaczony masz umyśl. Jesteś chory. Naprawdę podnieca cie gwałt?  - Nie. - odpowiedział zrezygnowany Eduardo. To nie tak. To nie jest odbicie jakichkolwiek zainteresowań seksualnych. Takie rzeczy dobrze sie sprzedają. Żyjemy w takich czasach... Rozpusta i konsumpcjonizm. XXI. Jestem pisarzem i zwyczajnie chce sprzedać towar, który tworze. Moim towarem są słowa. A ze są takie a nie inne... Jest popyt, jest podaż. Nie odpowiadam za skutki.
 - I tu sie mylisz. - przerwał mu sędzia, z triumfalnym wyrazem twarzy. Życie samo z siebie nie jest piękne. Czemu nie możesz stworzyć iluzji pięknego świata, którą zawsze można mieć przy sobie w wersjo papierowej i do której można uciec, kiedy życie naprawdę daje o sobie znać?  -Jestem rzemieślnikiem słowa. Przekuwam je na pieniądze i to wszystko. Czy to jest przestępstwo? Czy to sprawia z jestem gorszy?
 -W jakimś sensie z pewnością jesteś. - Przerwał poirytowany sędzia. -
 - Jesteś gorszy bo wyprawiasz różne rzeczy w swojej nędznej głowie. Jesteś zwyczajnym hipokryta. Chciałbyś nauczać, a sam niewiele wiesz. Jesteś maszynka do robienia pieniędzy i nawet to ci nie wychodzi. Przypomnieć ci nakład książki, którą wydałeś? Te puste krzesła na spotkaniach autorskich? Och tak. To bolało. Człowieka z twoimi ambicjami musiało bolec. I niczego sie nie nauczyłeś. Nie wiesz jak bezinteresownie nieść dobro. Wszędzie musisz mieć korzyść. Twój cynizm i hipokryzja wypaczyły większość twoich dobrych cech. I tak. Stałeś sie złym człowiekiem. Odwróciłeś sie od jedynego prawdziwego, który cie ukochał. Dlatego teraz tu jesteś. A przecież mogłeś zostać hydraulikiem. Mieć fach w reku. Miałeś wiele możliwości. Co zatem sprawiło, że dokonałeś możliwie najgorszego wyboru?
- Wiesz gościu? - odezwał sie w końcu zniecierpliwiony Eduardo.- Ja tak naprawdę nie wiem o co tobie właściwie chodzi. Opowiadasz mi jakieś dyrdymały, dobro zło, duperele. Mam się poczuć jak na sądzie ostatecznym? Powinienem sie skruszyć i przyznać ci rację? Wiesz dobrze, ze potrafię! - krzyknął na koniec. Zamknął  oczy, zacisnął wargi i oddal sie skupieniu. Na jego skórze pojawiły sie pęknięcia. Coraz to głębsze bruzdy szpeciły jego ciało. Twarz nieprzerwanie skupiona zaczęła się rozpadać. Jego organizm zamieniał sie w piasek. Na krześle została tylko kupka pyłu.

Eduardo ocknął się w swoim pokoju z niesamowitym bólem głowy. Obraz mu się rozmazywał. Czuł się jak na zjeździe po czymś mocnym. Nogi I ręce miał przywiązane do łózka. Szarpnął mocniej. Węzły pościły. Został zawiązany lekkim węzłem, żeby po przebudzeniu mógł się uwolnić. Jednym ruchem odgarnął kołdrę. Zauważył szwy jamy brzusznej. Jego otępiały po środkach psychoaktywnych umysł wypełnij niepokój. Próbował sobie przypomnieć, co wydarzyło się naprawdę, a co było tylko narkotyczna wizja. Nie potrafił. Odwrócił głowę. Na stoliku obok łózka leżała kartka. Na niej nakreślone niestarannie słowa " Przepraszam, że to musiało się tak stać. Musieliśmy zdobyć organy w taki czy inny sposób. Nie chcieliśmy, żeby padło na Ciebie. Mamy nadzieje, że nam wybaczysz. Możesz być pewien, że zostaną dobrze użyte."  Nie było podpisu, jednak Eduard dokładnie wszystko wiedział. Uśmiechnął się więc do siebie i położył wygodnie na plecach. Zamknął oczy i już nigdy ich nie otworzył. Za to uśmiech pozostał na jego twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz