zagubionych

wtorek, 10 grudnia 2013

Szyderczy Uśmiech Lisa

Zaczął już padać śnieg. To nic dziwnego w grudniu. Tak samo jak szybko zapadająca ciemność i ogólna niechęć do czegokolwiek. Ten dzień nie był niezwykły. Gorzej. W kolekcji dni z
pewnością znajdował się poniżej przeciętnej. I może dlatego wlaśnie wtedy zaczyna się ta opowieść. Lejdi Blu przedzierała się dzielnie przez wiejące ze wszystkich stron wiatry i śniegi.
Temperatura mimo, że niewiele poniżej zera - była nie do zniesienia. Lejdi Blu ubrana w tani niebieski filcowy płaszczyk, otulona szczelnie szalikiem, dygotała. Wiatr hulał po wszystkich jej zakamarkach, przechodząć przez warstwy ubrań jak nóż przez masło. Wydawało się, że drogi nie będzie końca. Mimo, że godzina nie była późna, w mieście nie było nikogo. Szła sama, dygocąc z zimna i ze strachu. W momentach takich jak te, pojawia się irracjonalny strach, przed nieokreślonym niebezpieczeństwem i sytuacją, gdzie nie będzie nikogo, kto mógłby pomóc. Sięgnęła ręka do kieszeni płaszcza i wyjęła srebrną papierośnice. Otworzyła ją z cichym kliknięciem i wydobyła papierosa. Umiesciła między wargami posmarowanymi szminką w odcieniu kurewskiej czerwieni. Nie mogła sobie poradzić z obsługą zapalniczki. Jej zmarzłe palce odmawiały posłuszeństwa, a wiatr dodatkowo utrudniał to zadanie. Kobieta postanowiła stanąć za winklem i osłonić się przed igrającym z nią wiatrem. W końcu udało się. Końcówka papierosa rozżarzała się gorącą czerwienia, Lejdi mogła sie zaciągnąć trującym dymem. Delektowała się smakiem papierosa przez ułamek sekundy, poczym ruszyła dalej. Kiedy przechodziła przez most, jej drogę zagrodził Lis. Stanęła sparaliżowana strachem, mimo, ze Lis był dosyć daleko. Wpatrywał sie w nią swoim lisim spojrzeniem i wydawało się, że się lisio uśmiecha. Chociaż to mógł być szyderczy uśmiech. Szyderczy Uśmiech Lisa. Lejdi Blu zamrugała kilkukrotnie, upewniając się, ze to nie są przywidzenia. Nie były. Kobieta stała, dygocąc z zimna. Stał też Lis, obdarowując ją szyderczym uśmiechem. Postali tak kilka chwil, po czym Lis postanowił przebiec przez most i czmychnąć w zarośla.
- To nie było normalne - przeleciało przez myśl Lejdi Blu. Przeleciał również wiatr, uświadamiając ją, ze jest ubrana stanowczo za lekko, jak na tę porę roku. Nie wiele myśląc ruszyła drepcząc spiesznie w stronę dworca. W dalszym ciągu nigdzie nikogo nie było. Na ulicy świeciły się latarnie, rzucając swoje żółte światło. Płatki śniegu opadały majestatycznie, utrudniając widoczność spieszącej się kobiecie. Kiedy wchodziła po oblodzonych schodach, niemal nie skręciła kostki.
 - Cholera jasna - rzuciła sama do siebie. Jasna była również iluminacja zegara na stacji, która wskazywała za dwudziestą pierwszą trzydzieści dwie. Lejdi Blu mając jeszcze pięć minut do przyjazdu pociągu Donikąd postanowiła zapalić kolejnego papierosa, po wgramoleniu się na peron. Ogarnęło ją zdziwienie. Peron był pusty. Tak jak jej papierośnica, w której jeszcze niedawno znajdowały się  papierosy. - To nie było normalne - przeleciało przez myśl ponownie. I ponownie przeleciał wiatr, dając upust swoim wiatrowym, mroźnym fantazjom, a kobietę ucząc, że powinna ubierać się cieplej, o tej porze roku. Godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści pięć. Pociąg bez opóźnienia wjechał na peron. Ledji Blu przeciągnęła wzrokiem po całej długości pociągu.
Nikt z niego nie wyszedł. Weszła więc sama i w napięciu przeszła obok przedziału pierwszego. Był zupełnie pusty. Postanowiła przejść całą długość jednego wagonu i sprawdzić pozostałe przedziały. W w drugim nie było nikogo. Tak samo w trzecim i kolejnym. Cały wagon świecił pustkami. I świeciły również jarzeniówki, ale one przygasały, jak to w starych pociągach było. Lejdi Blu wybrała dla siebie miejsce w przedziale środkowym. Usiadła na fotelu i próbowała ogrzać swoje zmarznięte dłonie i przemarznięte stopy. Pociąg ruszył powoli. Majestatyczny, jednolity stukot kół narzucał tempo myślom Lejdi Blu. Ale kobieta nie wiedziała o czym ma myśleć. W pewnym momencie usłyszała kroki. Serce podskoczyło jej do gardła, a na skórze pojawiła się gęsia skórka, nie mająca nic wspólnego z zimnem. Wtem zauważyła go. Przez przeszklone ściany przedziału zobaczyła konduktora ubranego w niebieski uniform kolei państwowych. Szedł z pochyloną głową, także nie mogła widzieć jego twarzy. Zamiast tego przed oczami miała wierzch konduktorskiej czapki. Jego ręka w czarnej skórzanej rękawiczce powoli chwyciła klamkę i odsunęła drzwi. Konduktor wszedł powoli majestatycznym krokiem i odwrócił się do drzwi majstrując przy zamku. Odwrócił się do Lejdi Blu i podniósł głowę. Kobieta niemal nie dostała zawału. Jej ciało zaczęło dygotać. Konduktor stanął tak, ze świetlówka oświetlała jego głowę. W jego oczach odbijało się śmiertelnie przerażone odbicie kobiety. W jego lisich oczach... Stał tak i uśmiechał się do niej szyderczo. Nie był to człowiek. A z pewnością nie miał ludzkiej głowy. Patrzyły na nią te same lisie oczy co na moście. Konduktor podarował jej Szyderczy Uśmiech Lisa. Kobieta zaczęła wrzeszczeć. Krzyczała ile sił. Bała się tego momentu. Momentu w którym pojawia się irracjonalny strach, przed nieokreślonym niebezpieczeństwem i sytuacją, gdzie nie będzie nikogo, kto mógłby pomóc. Błagała go. Prosiła żeby przestał. Żeby ją zabił. Żeby skończył z nią, albo w jakiś sposób ją skrzywdził. A on tylko stał i patrzył. Uśmiechał się szyderczo, a ona skamlała prosząc o litość. Ale w nim nie było litości. Był tylko Szyderczy Uśmiech Lisa.

5 komentarzy:

  1. Twoje opowiadania mimo że krótkie naprawdę wciągają.
    Zapraszam do mnie - lenaskolowska.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje.
      A co do linka - zaglądam tam i czytam :)

      Usuń
  2. mogłabym skłamać, na szczęście nie muszę, bo naprawdę bardzo mi się podoba :)
    p.s: wróciłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak na razie jest to Twoje najlepsze opowiadanie jakie przeczytałam . Sama poczułam dreszczyk strachu czytając to opowiadanie . Wspaniałe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za uznanie^^ Sam jestem z tego opowiadania chyba najbardziej zadowolony. Krótka, zwarta forma.

      Usuń