Pracowałem wtedy na dużym dworcu kolejowym jako klozetowy. Sprzątałem dwa, trzy razy dziennie. Pieniążki do puszki, więc hajlajf. Miałem sporo wolnego czasu, dlatego przynosiłem ze sobą laptopa chcąc napisać powieść. Siedząc na wygodnym, ale zniszczonym fotelu, rozkładałem laptopa, przeciągałem się i kładłem ręce na klawiaturze z zamiarem przeniesienia szalonych historii, skomplikowanych fabuł i wielowymiarowych bohaterów z mojego mózgu wprost do komputera. Niestety, jedyne co się wtedy działo to nerwowe postukiwanie w klawiaturę i cykliczne, nerwowe drgawki. Zalany potem zastanawiałem się o czym ja kurwa mam napisać, skoro na niczym nie znam.
Opowieść o policjantach odpada, bo moja jedyna styczność z mundurowymi to jak płaciłem mandat za picie piwa pod chmurką. I co? Na podstawie takiego marnego doświadczenia miałem pisać o pracy w policji? Nie mając pomarańczowego pojęcia o procedurach, paragrafach, ani nawet o podstawowym nazewnictwie broni? Epopeja akcji odpada. Może coś o służbie zdrowia? No za chuj nie, bo nawet nogi nie złamałem. Po tego typu przemyśleniach trzaskałem ekranem komputera i brałem się za mopa. Ściskałem mocno drewniany trzonek i z namiętnością posuwałem główkę mopa po zaszczanej podłodze, dając sobie w ten sposób szansę na odreagowanie. Po dołożeniu srajtasiem i naszykowaniu herbaty, zwykle gniew przechodził. Przepraszałem się z komputerkiem, otwierałem go czule i mimo wszystko próbowałem pisać.
Ale dalej nie wychodziło nic więcej niż smyranie klawiszy niskoskokowej klawiatury. Może romans? Ale o czym? Całą swoją wiedzę o związkach międzyludzkich czerpię z pornosów, nigdy nie miałem dziewczyny, a całować uczyłem się na kubeczkach danonków. Stąd mam wytrzymały język i żyję w przekonaniu, że kiedy będę juz obcował z kobietami, te będą mnie nazywać "turbojęzyk mistrz minetka".
Póki co postanowiłem jednak pisać dalej. Jakie kurwa dalej, skoro zwykle patrzyłem w porażającą oczy biel otwartego edytora tekstu? Sprawdzałem listy bestsellerów i wykreślałem z listy ich tematykę, na której się nie znałem. Wykreśliłem wszystkie. No tak. Jakbym się na czymś znał, nie siedziałbym w kiblu. Moje rozmyślalnia przerwał chropowaty głos, raczej kobiecy.
-W dwójce nie ma papieru. - usłyszałem.
Podszedłem do okienka i zauważyłem siwą kobietę, na oko sześćdziesiąt lat.
- Przepraszam, juz podaję. - powiedziałem grzecznie i uśmiechnąłem się wystawiwszy rolkę ze srajtaśmą przez okienko.
- Dziękuję! - powiedziała kobieta, jedną ręką chwytając za papier, a drugą wyciągnęła pistolet zza pazuchy. Nie musiałem się przyglądać. Od razu widziałem, że to p99, kaliber 6mm.
- Gleba gnoju, gleba! - krzyknęła do mnie kobieta, a ja posłusznie położyłem się na zimnych kafelkach.
- Ręce za głowę i ani mi kurwa drgnij, bo rozpierdolę ci głowę jak arbuza!
Wiedziałem, że to nieprawda. Jeżeli strzeliłaby mi w głowę, miałbym dziurę. Ale nie rozbryzgałaby się jak arbuz. Mimo wszystko założyłem ręce za głowę. Napastniczka wsadziła rolkę papieru do kieszeni i zaczęła wybierać pieniądze z puszki. Nie mam pojęcia skąd wiedziała, że wczorajszy utarg nadal był w puszce. Skąd wiedziała, że wczoraj z lenistwa postąpiłem wbrew procedurom i nie schowałem pieniedzy do słoika w sejfie? To już nie miało znaczenia. Wszystkie monety zniknęły w torbie kobiety, a ta natychmiast wybiegła. Postanowiłem coś z tym zrobić. Chwyciłem przepychaczkę do kibla i ruszyłem w pościg za napastniczką.
piątek, 5 czerwca 2015
środa, 22 października 2014
W ciemności jelita wypluje i tanim winem zapiję -I i II
Poszedłem kiedys na cmentarz. To było w czasach kiedy interesowałem się satanizmem i okultyzmem. Mama pojechała gdzieś, a ojciec siedział do późna w pracy. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że idę na imprezę. Tak naprawdę poszedłem ze smartfonem na cmentarz. Na smartfonie miałem jakiegoś ebooka z szatanistycznymi inwokacjami, czy coś w ten deseń. Kiedy mijałem bramę cmentarza komunalnego było przed północą. Czułem w środku pewien niepokój. Ja sam, na polu wypełnionym rozkładającymi się szczątkami ludzi, którzy kiedyś byli czyimiś dziadkami, babciami, ojcami czy matkami. Nagle zaczęło mi sie wydawać. że wszystkie nagrobki są jakoś dziwnie bliżej mnie. Że coś pod ziemią się zbliża. Otarłem krople potu z czoła, otrząsnąłem się z zamyśleń i postawiłem krok stanowczo na asfaltowej ścieżce prowadzącej do kaplicy. Kaplica znajdowała sie na środku cmentarza co nie jest dziwne. Chyba na każdym cmentarzu tak jest. Przynajmniej na każdym, który zwiedziłem. Powoli zacząłem się zbliżać do kaplicy. I wskazówka również zaczęła się zbliżać, tyle ze do 12 na tarczy zegara. Stanąłem przed starymi drewnianymi drzwiami. Postanowiłem zajrzeć do środka przez dziurkę od klucza. Gówno widziałem. Albo było tak ciemno, albo w dziurce tkwił klucz od drugiej strony. Postanowiłem nie tracić czasu i wszedłem oknem, które niby zamknięte, otwierało się łatwo poprzez mocniejsze pchnięcie do środka. Zapaliłem latarkę i wszedłem do środka. Ocho. Niespodzianka. W srodku czekała na mnie trumna przygotowana na jutrzejszą ceremonie. To nic, To nawet lepiej. Odblokowałem smartfona i wyświetliłem szatańskie inwokacje. Zacząłem recytować szeptem. Wtem przypomniało mi się, że powinienem wcześniej narysować kredą pentagram na posadzce. Wyszedł nieco koślawy, ale nigdy nie miałem zdolności plastycznych. Okej. Wszystko juz chyba było gotowe. Zacząłem czytać. Jedna linija, druga linijka.. Poczułem w sobie dziwne ciepło i wirowanie powietrza. Nagle coś jebło. Odwróciłem głowę. Zatrzasnęło się okno. Ożeszkurwa.- pomyślałem sobie. Podbiegłem do ściany i zacząłem szarpać za klamkę od okna. No ni chuja. Nie drgnie.. Byłem w pułapce.. Nie wiedziałem co mam zrobić. Nie wiedziałem, o której przychodzi się do kaplicy przed ceremonią pogrzebową... Usiadłem w kącie kaplicy. Żeby umilić sobie czekanie odpaliłem Angry Birds na telefonie. Niestety bateria nie wystarczyła na długo i zwyczajnie odmówiła posłuszeństwa. Dobrze, że latarka oświetlała jako tako pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Po kilku godzinach zaczęło mi się robić zimno. Cholernie zimno. Postanowiłem działać. Jak Bear Grills jak
pomnik męskości... Wstałem dygocząc z zimnej posadzki i zabrałem się za
otwieranie trumny. Nie było to naszczacie jakieś trudne zadanie. Nie
był to wyczyn. Tym lepiej dla mnie. Umarlak jakiś taki zielony nieco na
skórze, ale trafiłem na jakiegoś nierozczłonkowanego. Miał ładnie
skrojony garniturek. Postanowiłem pożyczyć sobie marynarkę. Tam, w ziemi
mam nadzieje nie będzie mu potrzebna. Kiedy już chciałem zamykać wieko z
powrotem, moim oczom ukazała sie butelka czystej. Zamknięta,
nierozpieczętowana. Widocznie rodzina zmarłego była zabobonna, ale tym
lepiej dla mnie. Wychyliłem na raz całe półliterka i tak mnie zamroczyło
że jak długi runąłem na ziemie.
II
Ech... panie... Pęknięta czaszka boli jak cholera. Tak mi się wydaje, bo moja nie pękła. Przypieprzyłem srogo, to fakt, ale tylko straciłem przytomność. Jak się ocknąłem, leżałem na trawie przed kaplica. Nozdrzami wciągałem powietrze poranka. Jak się później okazało, z kaplicy wyciągnęli mnie panowie, dozorujący ten przybytek wiary.. Dostało mi się. Zostałem postraszony policją, pogrożono mi palcem, zabrano papierosy... A niech panowie mają, a niech panowie palą, a niech panowie na raka zdychają i nie płaczą... Poleżałem sobie chwilę dla relaksu, tudzież odpoczynku po szalonej nocy, a w momencie kiedy postanowiłem wstać, uświadomiłem sobie, ze nadal mam na sobie marynarkę truposza. Ten facet w zasadzie mógłby się nazywać Miłosz. Miłosz Truposz na ten przykład. No fantastycznie poetyckie imię. Nie chciałem marynarki Miłosza zabierać do domu, bo trochę śmierdoliła, więc wywaliłem ją do napotkanego po drodze kontenera. Spoczywaj w pokoju Miłoszu. W pokoju z kuchnią i łazienką. Pentchałs chciałbym ja. Kiedy mijałem bramy cmentarza, uświadomiłem sobie, że nie wezwałem demona, którego wzywać tak naprawdę poszedłem.. Ale za to miałem bliskie spotkanie ze śmiercią, Miłoszem Truposzem, panami, którzy chyba byli grabarzami... Takie trochę wchuj inkluziw. No ale demona nie było... No to trudno, pomyślałem. No i wszedłem do abece i kupiłem sobie demona na własność. Energetyk na kacu to dobra sprawa.
II
Ech... panie... Pęknięta czaszka boli jak cholera. Tak mi się wydaje, bo moja nie pękła. Przypieprzyłem srogo, to fakt, ale tylko straciłem przytomność. Jak się ocknąłem, leżałem na trawie przed kaplica. Nozdrzami wciągałem powietrze poranka. Jak się później okazało, z kaplicy wyciągnęli mnie panowie, dozorujący ten przybytek wiary.. Dostało mi się. Zostałem postraszony policją, pogrożono mi palcem, zabrano papierosy... A niech panowie mają, a niech panowie palą, a niech panowie na raka zdychają i nie płaczą... Poleżałem sobie chwilę dla relaksu, tudzież odpoczynku po szalonej nocy, a w momencie kiedy postanowiłem wstać, uświadomiłem sobie, ze nadal mam na sobie marynarkę truposza. Ten facet w zasadzie mógłby się nazywać Miłosz. Miłosz Truposz na ten przykład. No fantastycznie poetyckie imię. Nie chciałem marynarki Miłosza zabierać do domu, bo trochę śmierdoliła, więc wywaliłem ją do napotkanego po drodze kontenera. Spoczywaj w pokoju Miłoszu. W pokoju z kuchnią i łazienką. Pentchałs chciałbym ja. Kiedy mijałem bramy cmentarza, uświadomiłem sobie, że nie wezwałem demona, którego wzywać tak naprawdę poszedłem.. Ale za to miałem bliskie spotkanie ze śmiercią, Miłoszem Truposzem, panami, którzy chyba byli grabarzami... Takie trochę wchuj inkluziw. No ale demona nie było... No to trudno, pomyślałem. No i wszedłem do abece i kupiłem sobie demona na własność. Energetyk na kacu to dobra sprawa.
sobota, 9 sierpnia 2014
Ponury Windziarz
Kwiecień. Rok 1984.
Dżordż przyleciał do miasta późnym wieczorem. Nie miał szczęścia. Spóźnił się na rozmowę kwalifikacyjną, nie dostał pracy i kiedy niemal nie potrącił go samochód pomyślał, że nie może być gorzej, pogoda pokazała mu jak bardzo się myli. Zagrzmiało. Raz po raz niskie przeszywające dudnienie rozchodziło eis w powietrzu. Wiatr zerwał się i zabrał gazety i śmieci z ulicy w niewiadomym kierunku. Małe krople deszczu wyczuwalnie zaczęły rosnąć. Raz po raz, każda kropla coraz większa i coraz szybciej spadająca. -Cholera - zaklął siarczyście Dżdordż jak to miał w zwyczaju, postawił kołnierz płaszcza i zgarbiony, opierając się raczkującej wichurze ruszył przed siebie. Nie znał miasta, nie wiedział gdzie się kierować. Wiedział, że jest gdzieś na obrzeżach. Pogoda pogorszyła się w mgnieniu oka. Dżordż postanowił cały czas iść drogą, która wyglądała na główną. Na jej końcu stał wysoki budynek z neonowym napisem Jane`s Hotel. Odźwiernego nie było. Wyciągnął rękę i złapał złoconą, metalową klamkę. Pociągnął do siebie. - Zamknięte - pomyślał. Cholera - zaklął siarczyście, po czym postanowił jednak pchnąć drzwi. Pomysł okazał się być doskonały. Były to bowiem drzwi otwierane do środka. To ci dopiero atrakcja. Wszedł do długiego hallu po czerwonym dywanie. Na ścianach złocone kinkiety dawały światło i poczucie luksusu. Za kontuarem siedziała młoda kobieta. Na małym stołku w stylu Ludwika któregoś tam siedział oparty o ścianę boj hotelowy. Kobieta skinęła głową na boja, a ten zerwał się z miejsca odpoczynku i dostojnym krokiem podszedl do Dżordża. - Czy ma pan jakiś bagaż? - zapytał z udawanym akcentem. Drożdż nie miał ze sobą nic. Pokręcił więc głową, podziękował i podszedł do biurka recepcyjnego. - Dzień dobry. WItam w Jane`s hotel. Nazywam się Marż. Jak mogę panu pomóc? - zaszczebiotała recepcjonistka.
- Chciałbym wynająć pokój.
- Na jak długi czas?
- Jedna noc. Jutro wylatuję.
- Oczywiście. Mogę prosić pańskie personalia?
Dżordż podał jej wszystkie dane, potrzebne do meldunku w hotelu. Dostał pokój na parterze. Drzwi do pokoju otworzyły się z cichym skrzypnieciem. Pokój nie był duży, i w miarę czysty. Widocznie Janes`s Hotel nie miewał wielu gości. Dżordż postanowił nie tracić czasu , tylko wyspać się i jak najwcześniej jutro lecieć do domu. Jak pomyślał, tak zrobił. Sen jednak nie był jego sprzymierzeńcem tej nocy. Spocony i zdenerwowany obracał sie raz w jedną, raz w drugą stronę. Powietrze wydawało się dziwnie suche i drażniące. W pewnej chwili nie wytrzymał. Ubrał się z powrotem w garnitur i wyszedł z pokoju. Nie patrząc na siedzącą w hallu obsługę hotelu wyszedł bez słowa. Na dworze było już dużo spokojniej. O ulewie świadczyły kałuże na ulicy i wilgotne powietrze. Dżordz szedł wzdłuż drogi, gdy dostrzegł pub, po przeciwnej stronie ulicy. - O tak. Przydała by mi się odrobina relaksu. Wszedł do pubu. Oczy wszystkich obecnych osób zwróciły się na niego. W jednej chwili patrzył na niego barman, gość z papierosem siedzący w kącie i upita kobieta przy stoliku. Barman cały czas wpatrywał się w Dżordza. gdy on podchodził do barku. - Co podać? Wychrypiał do niego. - Podwójna z colą proszę. Barman postawił szklankę przed Dzordzem. - Nie jesteś stąd, prawda? - Wychrypiał ponownie. - Zgadza się. Przyleciałem tu na rozmowę kwalifikacyj. - Po niewesołej minie widzę, ze bez powodzenia.. Gdzie się zatrzymałeś? - zapytał z udawana ciekawością barman. - W Jane`s Hotel, niedaleko. - kiedy skończył wypowiadać nazwę hotelu, oczy barmana zapaliły się jak pięć złotych. - Słucham? - zapytał z niedowierzaniem.
- W Jane`s Ho..
- O kurwa, człowieku - przerwał mu barman.
- Coś nie tak?
- To jest dziwna sprawa... Krąży legenda, ze w tym hotelu jest taki pokurwiony windziarz.. Stary, brzydki i ponury. Kiedy tylko się wsiada do windy, od razu ogarnia smutek i przerażenie. Dlatego tam jest tak pusto...
- Jeżeli koleś roztacza taką nieciekawą aurę swoja aparycją, to czemu go nie zwolnią?
- Nie chodzi o aparycję. Tam się dzieją jakieś pokurwione rzeczy... Nie wiem, juz 6 osób które mieszkały w tym hotelu uznane zostały za zaginione... Nie wiem, jak na moje to się łączy.
- Nie chce mi się słuchać tego pierdolenia - powiedział Dżordż. Zamówił cała butelkę whisky, wrzucił pieniążek do szafy grającej, usiadł przy stoliku i w samotności upajał się trunkiem.
Nad ranem zataczajac się wrócił do hotelu. Podniósł powoli głowę i chciał przyjżeć się obsłudze hotelowej, jednak nikogo nie było. Dziwne. Dzordż stanał w rozkroku i podrapał sie po głowie. Przypomniał sobie słowa barmana i postanowił skonfrontować je z rzeczywistością. Stan upojenia alkoholowego dodawał mu animuszu. Wszedł na półpiętro, gdzie było wejście do windy, wyciągał palec i mocnym ruchem wcisnął przycisk przywołujący windę. Minęły 4 sekundy, a drzwi otworzyły się. Dżdordżowi zrobiło się zimno.S Spojrzał na windziarza. Starszy mężczyzna ubrany na czarno z szapoklakiem na głowie. W ręce trzymał laskę. Dzrodż zrobił szybki krok na przód i wszedł do windy. - Na które piętro? - zapytał jakby dziwnie z oddali windziarz. - Na ostatnie - niemal wyszeptał Dżordż. - A wiec ostatni przystanek. W porządku. - odpowiedział mu windziarz. Na ciele Dżordza pojawiła sie gęsia skórka. Momentalnie otrzeźwiał. Jego serce kołatało jak oszalałe. Naprawdę odczuwał przerażenie. - Dlaczego jest pan nazywany ponurym windziarzem? Dlaczego tu jest tak zimno? Dlaczego tak ponuro? - przełamał sie i zapytał windziarza szeptem..
- Jestem ponury, bo zdechł mi pies. - odpowiedział windziarz.
W czerwcu 1984 uznano Dżordza za zaginionego.
Ponury Windziarz kłamał. Nigdy nie miał psa.
Dżordż przyleciał do miasta późnym wieczorem. Nie miał szczęścia. Spóźnił się na rozmowę kwalifikacyjną, nie dostał pracy i kiedy niemal nie potrącił go samochód pomyślał, że nie może być gorzej, pogoda pokazała mu jak bardzo się myli. Zagrzmiało. Raz po raz niskie przeszywające dudnienie rozchodziło eis w powietrzu. Wiatr zerwał się i zabrał gazety i śmieci z ulicy w niewiadomym kierunku. Małe krople deszczu wyczuwalnie zaczęły rosnąć. Raz po raz, każda kropla coraz większa i coraz szybciej spadająca. -Cholera - zaklął siarczyście Dżdordż jak to miał w zwyczaju, postawił kołnierz płaszcza i zgarbiony, opierając się raczkującej wichurze ruszył przed siebie. Nie znał miasta, nie wiedział gdzie się kierować. Wiedział, że jest gdzieś na obrzeżach. Pogoda pogorszyła się w mgnieniu oka. Dżordż postanowił cały czas iść drogą, która wyglądała na główną. Na jej końcu stał wysoki budynek z neonowym napisem Jane`s Hotel. Odźwiernego nie było. Wyciągnął rękę i złapał złoconą, metalową klamkę. Pociągnął do siebie. - Zamknięte - pomyślał. Cholera - zaklął siarczyście, po czym postanowił jednak pchnąć drzwi. Pomysł okazał się być doskonały. Były to bowiem drzwi otwierane do środka. To ci dopiero atrakcja. Wszedł do długiego hallu po czerwonym dywanie. Na ścianach złocone kinkiety dawały światło i poczucie luksusu. Za kontuarem siedziała młoda kobieta. Na małym stołku w stylu Ludwika któregoś tam siedział oparty o ścianę boj hotelowy. Kobieta skinęła głową na boja, a ten zerwał się z miejsca odpoczynku i dostojnym krokiem podszedl do Dżordża. - Czy ma pan jakiś bagaż? - zapytał z udawanym akcentem. Drożdż nie miał ze sobą nic. Pokręcił więc głową, podziękował i podszedł do biurka recepcyjnego. - Dzień dobry. WItam w Jane`s hotel. Nazywam się Marż. Jak mogę panu pomóc? - zaszczebiotała recepcjonistka.
- Chciałbym wynająć pokój.
- Na jak długi czas?
- Jedna noc. Jutro wylatuję.
- Oczywiście. Mogę prosić pańskie personalia?
Dżordż podał jej wszystkie dane, potrzebne do meldunku w hotelu. Dostał pokój na parterze. Drzwi do pokoju otworzyły się z cichym skrzypnieciem. Pokój nie był duży, i w miarę czysty. Widocznie Janes`s Hotel nie miewał wielu gości. Dżordż postanowił nie tracić czasu , tylko wyspać się i jak najwcześniej jutro lecieć do domu. Jak pomyślał, tak zrobił. Sen jednak nie był jego sprzymierzeńcem tej nocy. Spocony i zdenerwowany obracał sie raz w jedną, raz w drugą stronę. Powietrze wydawało się dziwnie suche i drażniące. W pewnej chwili nie wytrzymał. Ubrał się z powrotem w garnitur i wyszedł z pokoju. Nie patrząc na siedzącą w hallu obsługę hotelu wyszedł bez słowa. Na dworze było już dużo spokojniej. O ulewie świadczyły kałuże na ulicy i wilgotne powietrze. Dżordz szedł wzdłuż drogi, gdy dostrzegł pub, po przeciwnej stronie ulicy. - O tak. Przydała by mi się odrobina relaksu. Wszedł do pubu. Oczy wszystkich obecnych osób zwróciły się na niego. W jednej chwili patrzył na niego barman, gość z papierosem siedzący w kącie i upita kobieta przy stoliku. Barman cały czas wpatrywał się w Dżordza. gdy on podchodził do barku. - Co podać? Wychrypiał do niego. - Podwójna z colą proszę. Barman postawił szklankę przed Dzordzem. - Nie jesteś stąd, prawda? - Wychrypiał ponownie. - Zgadza się. Przyleciałem tu na rozmowę kwalifikacyj. - Po niewesołej minie widzę, ze bez powodzenia.. Gdzie się zatrzymałeś? - zapytał z udawana ciekawością barman. - W Jane`s Hotel, niedaleko. - kiedy skończył wypowiadać nazwę hotelu, oczy barmana zapaliły się jak pięć złotych. - Słucham? - zapytał z niedowierzaniem.
- W Jane`s Ho..
- O kurwa, człowieku - przerwał mu barman.
- Coś nie tak?
- To jest dziwna sprawa... Krąży legenda, ze w tym hotelu jest taki pokurwiony windziarz.. Stary, brzydki i ponury. Kiedy tylko się wsiada do windy, od razu ogarnia smutek i przerażenie. Dlatego tam jest tak pusto...
- Jeżeli koleś roztacza taką nieciekawą aurę swoja aparycją, to czemu go nie zwolnią?
- Nie chodzi o aparycję. Tam się dzieją jakieś pokurwione rzeczy... Nie wiem, juz 6 osób które mieszkały w tym hotelu uznane zostały za zaginione... Nie wiem, jak na moje to się łączy.
- Nie chce mi się słuchać tego pierdolenia - powiedział Dżordż. Zamówił cała butelkę whisky, wrzucił pieniążek do szafy grającej, usiadł przy stoliku i w samotności upajał się trunkiem.
Nad ranem zataczajac się wrócił do hotelu. Podniósł powoli głowę i chciał przyjżeć się obsłudze hotelowej, jednak nikogo nie było. Dziwne. Dzordż stanał w rozkroku i podrapał sie po głowie. Przypomniał sobie słowa barmana i postanowił skonfrontować je z rzeczywistością. Stan upojenia alkoholowego dodawał mu animuszu. Wszedł na półpiętro, gdzie było wejście do windy, wyciągał palec i mocnym ruchem wcisnął przycisk przywołujący windę. Minęły 4 sekundy, a drzwi otworzyły się. Dżdordżowi zrobiło się zimno.S Spojrzał na windziarza. Starszy mężczyzna ubrany na czarno z szapoklakiem na głowie. W ręce trzymał laskę. Dzrodż zrobił szybki krok na przód i wszedł do windy. - Na które piętro? - zapytał jakby dziwnie z oddali windziarz. - Na ostatnie - niemal wyszeptał Dżordż. - A wiec ostatni przystanek. W porządku. - odpowiedział mu windziarz. Na ciele Dżordza pojawiła sie gęsia skórka. Momentalnie otrzeźwiał. Jego serce kołatało jak oszalałe. Naprawdę odczuwał przerażenie. - Dlaczego jest pan nazywany ponurym windziarzem? Dlaczego tu jest tak zimno? Dlaczego tak ponuro? - przełamał sie i zapytał windziarza szeptem..
- Jestem ponury, bo zdechł mi pies. - odpowiedział windziarz.
W czerwcu 1984 uznano Dżordza za zaginionego.
Ponury Windziarz kłamał. Nigdy nie miał psa.
sobota, 14 czerwca 2014
Domniemana homoseksualność Szatana
Czerwona skóra, czarny garnitur Prady, kozia bródka i długi ogon. Tak
można by opisać wszelkiego diabła. Szatan prócz tego miał niesamowicie
seksownie przystrzyżone rogi. Siedział w poczekalni.
- Na Boga! Dlaczego to wszystko tak długo trwa!- myślał. Rozliczenie się z grzechów za ubiegły rok. Pięknie. Biurokracja w pełnej krasie dosięgła już wszystkie kręgi piekła. Rozejrzał sie po korytarzu. Wszystkie diabli w takich samych garniturach Prady, z podobnym wyrazem twarzy. Pieprzona unifikacja... Ale taki jest biznes. Bogu dzięki, że nie wyglądali jak owłosione Czorty albo inne Biesy. Z dwojga złego lepiej w te stronę, chociaż Szatan dalej nie umiał się przyzwyczaić do czerwonej skóry. Wolał swoją ziemska formę, kiedy wychodził na ziemię w interesach, albo prowadził szkolenia dotyczące kompleksowego kuszenia. XXI wiek. Jedne z lepszych czasów dla Firmy. O klientów nie było trudno. Koniobijcy, oszuści, samobójcy, geje i złodzieje. To tylko ułamek całości. Większość się zgadza na warunki pobytu wiecznego, ale i tak muszą podpisać papier. Nikomu nie widzi się wieczne płacenie odszkodowań za jakieś słabe jednostki. Za to u konkurencja świeci pustkami. No cóż, sami są sobie winni. Chore wymagania przy zakwaterowaniu sprawiają, że ich niedoszli klienci korzystają jednak z naszych usług. Nawet ichni pracownicy. Takie czasy. Po godzinie kolejka zmmiejszyła się o połowę. Po trzech godzinach Szatan wszedł do pomieszczenia. W środku jak w grocie, z tą różnicą, że na środku stało zwykłe ziemskie biurko, a za biurkiem siedziała kobieta. Nie diablica. Zwykła, ziemska kobieta. Szatan przetarł oczy ze zdumienia. - Dzień dobry, witam petenta! - zaświergotała do niego, szczerząc się. - Arhhragghr ekhmmm, dzień dobry! - wycharczał Szatan z przyzwyczajenia na widok człowieka. Nie byle jakiego człowieka. Smukła blondynka o ponętnych kształtach. - Pani tu pracuje? Od kiedy? - zapytał z nieukrywanym zdziwieniem Szatan. - No w zasadzie to od niedawna. Wie pan, cięcia budżetowe, te sprawy. - odpowiedziała mu spokojnie kobieta. -Zostałam przejęta z konkurencji. Siostra Melania jestem. I wyciągnęła rękę do Szatana. - Ukhmm, miło mi.
- odpowiedział niepewnie i odwzajemnił gest.
- No dobrze, proszę siadać i pokazać co pan tu dla mnie ma. - Siostra Melania zmieniła ton na bardziej oficjalny i wskazała drewniane krzesło stojące przed biurkiem. Szatan posłusznie wykonał polecenie i zza pazuchy wyciągnał plik dokumentów. Wydrukowane ludzką krwią na wyprawianej bawolej skórze. Rozłożył dokumenty przed biurkiem. Siostra Melania spojrzała na końcowe wyliczenia. - Oj słabo panie Szatanie, słabo...- powiedziała. Mam nadzieje, ze nie namawia pan do grzechów gdzieś na lewo i że wszystko dokładnie rozliczone... - Melania spojrzała podejrzliwie na Szatana. Tego było za wiele. Ziemskie stworzenie, w dodatku kobieta i to do tego zakonnica będzię mu mówić takie rzeczy? No dobra, niby coś tam kombinował, żeby podatki mniejsze zapłacić, no ale do cholery! Co się porobiło... Jeszcze 2 tysiące ziemskich lat temu nie było takich dziwnych zasad. Każdy namawiał do grzechu dla wspólnego dobr..ekhmm zła i było dobrze. Potem pojawił się grzech biurokracji, który jak widać opętał Lucjana Lucyfera, szefa przedsiębiorstwa Grzech&s-ka. Maksymalizacja zysku... Szatan nie rozumiał tego zupełnie, bo koniunktura rynku była więcej niż sprzyjająca. Ludzie grzeszyli sami z siebie bez pomocy agentów, ale kontrole zostały nałożone i nielegalne kuszenie zostało potępione przez szefa. Trzeba było wyrabiać normę. Normę kuszeń i zakwaterowań. Ale z tej normy też trzeba się rozliczyć. A to już nie wsmak co poniektórym kusicielom, którzy postanowili szerzyć nielegalne kuszenie rozpustą. Grzechy pod biurkiem. Poza kontrolą. - Tak, wszystko co trzeba jest w papierach - powiedział spokojnym głosem Szatan. -Hmm.. -mruknęła siostra Melania podejrzliwie. - Liczby nie kłamią panie Szatanie. Zdaje się, że zapomniał pan wpisać "Podstawowego pakietu pokus erotycznych" i "Zestawu Myśli Małego Samobójcy", ubyło w magazynie. Na pański numer wybrane, a tutaj w dokumentach nie widzę... - Cholera! - mruknął w myślach Szatan. - To było jeszcze z początku roku, kiedy rozkręcał swoją karierę z lewizną. Pobrał wtedy dwa komplety ekstra, zapominając, że to zostawi ślady w ewidencji.. Potem poszedł po rozum do głowy i znalazł "nieoficjalnego" dostawce pakietów kuszeniowych. Niby garażowa produkcja, ale najwyższej próby. Doskonała jakosć w przystępnej cenie. I do tego bez śladów w ewidencji. - Ach, no tak, machnąłem się. To było już tak dawno temu. Pierwsze kuszenie chyba, jak dobrze pamiętam. Zepsułem wtedy po drodze te pakiety i musiałem pobrać więcej. Nieopierzony adept wtedy byłem i nie do konca wiedziałem jakie są procedury. - Hmm.. rozumiem... - mruknęła Melania. - Ale powiedz mi proszę jedna rzecz.. Słyszałam, że miałeś incydent. - Źrenice Szatana zmniejszyły się. Po czerwonym czole spłynęła kropla potu, a sam Szatan poruszył się niespokojnie na krześle.. -Słyszałam, że miałeś incydent Ziemskiej miłości. - kontynuowała Melania, rozsmarowując słowa językiem po swoich zębach. Artykułowała je bardzo dokładnie. - Dobra, to ja już wszystko opowiem... - powiedział jej Szatan patrząc prosto w oczy. To wydarzyło się już jakiś czas temu. Brałem sobie ziemskie ciało Dżordża. Bardzo przystojny facet, szerokie możliwości kuszenia... No i działałem w terenie. Rozwódki, młode dziewczyny potrzebujące paru groszy,
standardowa sprawa. Kusiłem je pakietami kuszenia, ale też ciałem. Seks przedmałżeński, pozamałżeński i każde inne rodzaje seksu jakie można sobie wyobrazić.
Rozmawiałem dużo z kobietami. Zwierzały mi się. Opowiadały o swoich problemach ze swoimi facetami. Z mężczyznami nieczułymi. Z mężczyznami niekochającymi. Z mężczyznami nierozpieszczającymi. Słuchałem długo. Przez co mój Dżordż był coraz to bardziej idealny. Odzwierciedlenie wszelakich kobiecych pragnień. W momencie kiedy inni agenci zmieniali ciała, ja rozwijałem Dżordża. Żeby być bardziej wiarygodnym i co za tym idzie, kusić najbardziej wartościowych, postanowiłem iść do pracy. Jako Dżordż. Tam rozmawiałem z facetami. O kobietach, o seksie, o samochodach. To również rozwijało. Dżrordż był coraz bardziej idealny. Kiedy po wielu tysiącach rozmów, z wieloma tysiącami ludzi, różnych płci, wyznań i narodowości osiągnął apogeum.. ja nie wytrzymałem. Byłem już po czasie pracy. Nie wróciłem jednak do piekła. Wynająłem sobie pokój w hotelu jako Dżordż. Pozasłaniałem wszystkie okna i właśnie wtedy pozwoliłem sobie na to, co wszyscy w firmie nazywacie "incydentem" Podzieliłem się. Wyszedłem z ciała Dżordża, jednocześnie w nim zostałem. Odbyłem z nim krótką rozmowę. Kiedy przekonałem się, że jest faktycznie idealnym człowiekiem, zaczęliśmy się kochać. Cudowne uczucie, Dżordż i ja. Ja jako Dżordz i ja jako ja. Dlatego uprzedzając twoje pytanie.. Nie, nie jestem gejem. Byłem sobą i byłem Dżordzem, więc technicznie rzecz biorąc, to była tylko masturbacja.
- Na Boga! Dlaczego to wszystko tak długo trwa!- myślał. Rozliczenie się z grzechów za ubiegły rok. Pięknie. Biurokracja w pełnej krasie dosięgła już wszystkie kręgi piekła. Rozejrzał sie po korytarzu. Wszystkie diabli w takich samych garniturach Prady, z podobnym wyrazem twarzy. Pieprzona unifikacja... Ale taki jest biznes. Bogu dzięki, że nie wyglądali jak owłosione Czorty albo inne Biesy. Z dwojga złego lepiej w te stronę, chociaż Szatan dalej nie umiał się przyzwyczaić do czerwonej skóry. Wolał swoją ziemska formę, kiedy wychodził na ziemię w interesach, albo prowadził szkolenia dotyczące kompleksowego kuszenia. XXI wiek. Jedne z lepszych czasów dla Firmy. O klientów nie było trudno. Koniobijcy, oszuści, samobójcy, geje i złodzieje. To tylko ułamek całości. Większość się zgadza na warunki pobytu wiecznego, ale i tak muszą podpisać papier. Nikomu nie widzi się wieczne płacenie odszkodowań za jakieś słabe jednostki. Za to u konkurencja świeci pustkami. No cóż, sami są sobie winni. Chore wymagania przy zakwaterowaniu sprawiają, że ich niedoszli klienci korzystają jednak z naszych usług. Nawet ichni pracownicy. Takie czasy. Po godzinie kolejka zmmiejszyła się o połowę. Po trzech godzinach Szatan wszedł do pomieszczenia. W środku jak w grocie, z tą różnicą, że na środku stało zwykłe ziemskie biurko, a za biurkiem siedziała kobieta. Nie diablica. Zwykła, ziemska kobieta. Szatan przetarł oczy ze zdumienia. - Dzień dobry, witam petenta! - zaświergotała do niego, szczerząc się. - Arhhragghr ekhmmm, dzień dobry! - wycharczał Szatan z przyzwyczajenia na widok człowieka. Nie byle jakiego człowieka. Smukła blondynka o ponętnych kształtach. - Pani tu pracuje? Od kiedy? - zapytał z nieukrywanym zdziwieniem Szatan. - No w zasadzie to od niedawna. Wie pan, cięcia budżetowe, te sprawy. - odpowiedziała mu spokojnie kobieta. -Zostałam przejęta z konkurencji. Siostra Melania jestem. I wyciągnęła rękę do Szatana. - Ukhmm, miło mi.
- odpowiedział niepewnie i odwzajemnił gest.
- No dobrze, proszę siadać i pokazać co pan tu dla mnie ma. - Siostra Melania zmieniła ton na bardziej oficjalny i wskazała drewniane krzesło stojące przed biurkiem. Szatan posłusznie wykonał polecenie i zza pazuchy wyciągnał plik dokumentów. Wydrukowane ludzką krwią na wyprawianej bawolej skórze. Rozłożył dokumenty przed biurkiem. Siostra Melania spojrzała na końcowe wyliczenia. - Oj słabo panie Szatanie, słabo...- powiedziała. Mam nadzieje, ze nie namawia pan do grzechów gdzieś na lewo i że wszystko dokładnie rozliczone... - Melania spojrzała podejrzliwie na Szatana. Tego było za wiele. Ziemskie stworzenie, w dodatku kobieta i to do tego zakonnica będzię mu mówić takie rzeczy? No dobra, niby coś tam kombinował, żeby podatki mniejsze zapłacić, no ale do cholery! Co się porobiło... Jeszcze 2 tysiące ziemskich lat temu nie było takich dziwnych zasad. Każdy namawiał do grzechu dla wspólnego dobr..ekhmm zła i było dobrze. Potem pojawił się grzech biurokracji, który jak widać opętał Lucjana Lucyfera, szefa przedsiębiorstwa Grzech&s-ka. Maksymalizacja zysku... Szatan nie rozumiał tego zupełnie, bo koniunktura rynku była więcej niż sprzyjająca. Ludzie grzeszyli sami z siebie bez pomocy agentów, ale kontrole zostały nałożone i nielegalne kuszenie zostało potępione przez szefa. Trzeba było wyrabiać normę. Normę kuszeń i zakwaterowań. Ale z tej normy też trzeba się rozliczyć. A to już nie wsmak co poniektórym kusicielom, którzy postanowili szerzyć nielegalne kuszenie rozpustą. Grzechy pod biurkiem. Poza kontrolą. - Tak, wszystko co trzeba jest w papierach - powiedział spokojnym głosem Szatan. -Hmm.. -mruknęła siostra Melania podejrzliwie. - Liczby nie kłamią panie Szatanie. Zdaje się, że zapomniał pan wpisać "Podstawowego pakietu pokus erotycznych" i "Zestawu Myśli Małego Samobójcy", ubyło w magazynie. Na pański numer wybrane, a tutaj w dokumentach nie widzę... - Cholera! - mruknął w myślach Szatan. - To było jeszcze z początku roku, kiedy rozkręcał swoją karierę z lewizną. Pobrał wtedy dwa komplety ekstra, zapominając, że to zostawi ślady w ewidencji.. Potem poszedł po rozum do głowy i znalazł "nieoficjalnego" dostawce pakietów kuszeniowych. Niby garażowa produkcja, ale najwyższej próby. Doskonała jakosć w przystępnej cenie. I do tego bez śladów w ewidencji. - Ach, no tak, machnąłem się. To było już tak dawno temu. Pierwsze kuszenie chyba, jak dobrze pamiętam. Zepsułem wtedy po drodze te pakiety i musiałem pobrać więcej. Nieopierzony adept wtedy byłem i nie do konca wiedziałem jakie są procedury. - Hmm.. rozumiem... - mruknęła Melania. - Ale powiedz mi proszę jedna rzecz.. Słyszałam, że miałeś incydent. - Źrenice Szatana zmniejszyły się. Po czerwonym czole spłynęła kropla potu, a sam Szatan poruszył się niespokojnie na krześle.. -Słyszałam, że miałeś incydent Ziemskiej miłości. - kontynuowała Melania, rozsmarowując słowa językiem po swoich zębach. Artykułowała je bardzo dokładnie. - Dobra, to ja już wszystko opowiem... - powiedział jej Szatan patrząc prosto w oczy. To wydarzyło się już jakiś czas temu. Brałem sobie ziemskie ciało Dżordża. Bardzo przystojny facet, szerokie możliwości kuszenia... No i działałem w terenie. Rozwódki, młode dziewczyny potrzebujące paru groszy,
standardowa sprawa. Kusiłem je pakietami kuszenia, ale też ciałem. Seks przedmałżeński, pozamałżeński i każde inne rodzaje seksu jakie można sobie wyobrazić.
Rozmawiałem dużo z kobietami. Zwierzały mi się. Opowiadały o swoich problemach ze swoimi facetami. Z mężczyznami nieczułymi. Z mężczyznami niekochającymi. Z mężczyznami nierozpieszczającymi. Słuchałem długo. Przez co mój Dżordż był coraz to bardziej idealny. Odzwierciedlenie wszelakich kobiecych pragnień. W momencie kiedy inni agenci zmieniali ciała, ja rozwijałem Dżordża. Żeby być bardziej wiarygodnym i co za tym idzie, kusić najbardziej wartościowych, postanowiłem iść do pracy. Jako Dżordż. Tam rozmawiałem z facetami. O kobietach, o seksie, o samochodach. To również rozwijało. Dżrordż był coraz bardziej idealny. Kiedy po wielu tysiącach rozmów, z wieloma tysiącami ludzi, różnych płci, wyznań i narodowości osiągnął apogeum.. ja nie wytrzymałem. Byłem już po czasie pracy. Nie wróciłem jednak do piekła. Wynająłem sobie pokój w hotelu jako Dżordż. Pozasłaniałem wszystkie okna i właśnie wtedy pozwoliłem sobie na to, co wszyscy w firmie nazywacie "incydentem" Podzieliłem się. Wyszedłem z ciała Dżordża, jednocześnie w nim zostałem. Odbyłem z nim krótką rozmowę. Kiedy przekonałem się, że jest faktycznie idealnym człowiekiem, zaczęliśmy się kochać. Cudowne uczucie, Dżordż i ja. Ja jako Dżordz i ja jako ja. Dlatego uprzedzając twoje pytanie.. Nie, nie jestem gejem. Byłem sobą i byłem Dżordzem, więc technicznie rzecz biorąc, to była tylko masturbacja.
czwartek, 27 lutego 2014
Ogrodniczy
Ogrodniczy nie mógł spać. Męczyła go straszliwa zgaga, księżyc nieznośnie dobijał się do okna swoją pełnią i szczekał pies, a duże to było zwierze. Owczarek niemiecki. Godzina 3.33 - No pięknie - powiedział do siebie Ogrodniczy, patrząc na stojący na szafce zegarek. - Trzecia trzydzieści trzy czyli w pół drogi z Szatanem. - Mężczyzna wstał z łóżka. Pies ujadał coraz głośniej. - Zamknij się głupa suko! - Rzucił do niej Ogrodniczy. Pies zmilkł jakby dotknięty magicznym zaklęciem i spojrzał wilgotnymi smutnymi oczami. - Oj ja tylko żartowałem piesku - powiedział mężczyzna łagodnym tonem po czym zerwał się z łóżka i przytulił psa do siebie. Ogarnął go smutek, że odezwał się w ten sposób do jedynej żywej materii w tym miejscu. Ogrodniczy mieszkał w niewielkiej chatce pośrodku wielkiego ogrodu. Wielkiego nieżywego ogrodu. Nic nie chciało rosnąć. Powysychane drzewa, bezlistne krzaki, straszące bezwstydnie nagimi gałęziami. Piach, pył i posucha. I na środku tego przybytku niczego, stara chatka, z odpadającym tynkiem odsłaniającym marchewkowe cegły. Ogrodniczy mieszkał tam od zawsze. Prawdę powiedziawszy nie wie jak tam się znalazł. Załóżmy, ze po prostu był. Pocałował psa w czubek głowy, a ten rozpromienił się i zaszczekał z wdzięcznością.
- No cóż C, nie możemy spać, to weźmiemy się do pracy, prawda? - Popatrzył na psa, jakby oczekiwał odpowiedzi. Jednak nie doczekawszy się, założył płaszcz na koszulę nocną, zapalił lezący na kredensie kaganek i chwyciwszy go mocno otworzył ciężkie skrzypiące drzwi. Wyszedł na dwór. Nie było zimno. Nie było wiatru. Jak zawsze. Jedna i ta sama temperatura. W Ogrodzie było tak od początku. Albo inaczej. Tam nic nie było. Jedyne co się zmieniało to pory dnia. Dzień i noc, dzień i noc. I tak w koło.Ogrodniczy założył stare kalosze stojące pod ściana. Nie żeby potrzebował. Raczej pro forma, bo taki regulamin przyjął. Następnie chwycił duże metalowe nożyce, leżące na parapecie po zewnętrznej stronie i ruszył w kierunku martwych kikutów. Wysunął rękę w której trzymał kaganek i oświetlał sobie drogę. W drugiej ręce trzymał nożyce i udawał, że przycina nieistniejące liście. Tak wyglądała jego praca. Ogrodniczy wiedział, że tak naprawdę nie musi robić nic i nawet próbował przez jakiś czas, jednak na dłuższą metę nie był w stanie. Udając ze pracuje organizował sobie jakieś zajęcie. Pies zaszczekał niespokojnie w oddali. Ogrodniczemu przeszedł dreszcz przez kark. C się nigdy tak nie zachowywała. Teraz jakby wyczuwała czyjąś obecność. Mężczyźnie zrobiło się wyraźnie chłodniej. Postanowił odłożyć markowane ścinanie liści na później i wrócić do C która zaczynała skomleć. Ścisnął mocniej nożyce, odwrócił się na pięcie i ruszył. Wszedł do chaty i oniemiał. Na jego łóżku siedziała zamaskowana postać. Ogrodniczy nie wiedział jak zareagować. Jego ciało było sparaliżowane. C skamlała i szczekała na intruza. On jednak siedział niewzruszony na łóżku ogrodniczego. - Zostajesz zwolniony. - powiedział zamaskowany mężczyzna spokojnym tonem. Ogrodniczemu ze zdziwienia rozszerzyły się źrenice.- Zostajesz zwolniony na mocy Dekretu i możesz opuścić Ogród. Dzisiaj drzwi się przed Tobą otworzą. Jest jednak jeden warunek. Pies zostaje. Zostaje ze mną, jeśli mamy być dokładni. Zajmuje pana miejsce. - Co? To niemożliwe. Skąd pan się tu wziął? Co to ma znaczyć? Psa nie zostawi nigdy! - odpowiedział szybko, rozpraszając przy tym plwocinę w powietrze. - Prozę pana. O tym skąd ja się tu zwiałem niestety nie mogę panu powiedzieć. Wszystko jest na papierze, a teraz proszę za mną, razem z psem odprowadzimy pana do bram Ogrodu. - To nie jest zwyczajny pies! To moja C - pomyślał Ogrodniczy. Ale w głowie miał już plan. Dlatego dał się poprowadzić Zamaskowanemu mężczyźnie. Kiedy szli, on markował obcinanie liści nożycami. Kiedy stanęli pod bramą zamaskowany mężczyzna odwrócił się od ogrodniczego i dał znak do otwarcia bramy. Ogrodniczy sprytnie to wykorzystał i pchnął nożycami w zamaskowanego mężczyznę. Ostrze przeszło na wylot z klatki piersiowej. Zamaskowany mężczyzna zawył. Ogrodniczy przekręci nożyce w jego ciele. Mężczyzna skonał w męczarniach. Krzyk zamaskowanego mężczyzny zwrócił uwagę strażnika na wieżyczce, który jednym naciśnięciem spustu, wyeliminował Ogrodniczego. Celny strzał w głowę i jego truchło zwaliło się bezładnie obok C, która zdawała się obserwować sytuacje. Brama ogrodu otworzyła się w końcu. I jedyną żywą materią, która opuściła ogród była C. Ogród niedługo potem zamknięto.
- No cóż C, nie możemy spać, to weźmiemy się do pracy, prawda? - Popatrzył na psa, jakby oczekiwał odpowiedzi. Jednak nie doczekawszy się, założył płaszcz na koszulę nocną, zapalił lezący na kredensie kaganek i chwyciwszy go mocno otworzył ciężkie skrzypiące drzwi. Wyszedł na dwór. Nie było zimno. Nie było wiatru. Jak zawsze. Jedna i ta sama temperatura. W Ogrodzie było tak od początku. Albo inaczej. Tam nic nie było. Jedyne co się zmieniało to pory dnia. Dzień i noc, dzień i noc. I tak w koło.Ogrodniczy założył stare kalosze stojące pod ściana. Nie żeby potrzebował. Raczej pro forma, bo taki regulamin przyjął. Następnie chwycił duże metalowe nożyce, leżące na parapecie po zewnętrznej stronie i ruszył w kierunku martwych kikutów. Wysunął rękę w której trzymał kaganek i oświetlał sobie drogę. W drugiej ręce trzymał nożyce i udawał, że przycina nieistniejące liście. Tak wyglądała jego praca. Ogrodniczy wiedział, że tak naprawdę nie musi robić nic i nawet próbował przez jakiś czas, jednak na dłuższą metę nie był w stanie. Udając ze pracuje organizował sobie jakieś zajęcie. Pies zaszczekał niespokojnie w oddali. Ogrodniczemu przeszedł dreszcz przez kark. C się nigdy tak nie zachowywała. Teraz jakby wyczuwała czyjąś obecność. Mężczyźnie zrobiło się wyraźnie chłodniej. Postanowił odłożyć markowane ścinanie liści na później i wrócić do C która zaczynała skomleć. Ścisnął mocniej nożyce, odwrócił się na pięcie i ruszył. Wszedł do chaty i oniemiał. Na jego łóżku siedziała zamaskowana postać. Ogrodniczy nie wiedział jak zareagować. Jego ciało było sparaliżowane. C skamlała i szczekała na intruza. On jednak siedział niewzruszony na łóżku ogrodniczego. - Zostajesz zwolniony. - powiedział zamaskowany mężczyzna spokojnym tonem. Ogrodniczemu ze zdziwienia rozszerzyły się źrenice.- Zostajesz zwolniony na mocy Dekretu i możesz opuścić Ogród. Dzisiaj drzwi się przed Tobą otworzą. Jest jednak jeden warunek. Pies zostaje. Zostaje ze mną, jeśli mamy być dokładni. Zajmuje pana miejsce. - Co? To niemożliwe. Skąd pan się tu wziął? Co to ma znaczyć? Psa nie zostawi nigdy! - odpowiedział szybko, rozpraszając przy tym plwocinę w powietrze. - Prozę pana. O tym skąd ja się tu zwiałem niestety nie mogę panu powiedzieć. Wszystko jest na papierze, a teraz proszę za mną, razem z psem odprowadzimy pana do bram Ogrodu. - To nie jest zwyczajny pies! To moja C - pomyślał Ogrodniczy. Ale w głowie miał już plan. Dlatego dał się poprowadzić Zamaskowanemu mężczyźnie. Kiedy szli, on markował obcinanie liści nożycami. Kiedy stanęli pod bramą zamaskowany mężczyzna odwrócił się od ogrodniczego i dał znak do otwarcia bramy. Ogrodniczy sprytnie to wykorzystał i pchnął nożycami w zamaskowanego mężczyznę. Ostrze przeszło na wylot z klatki piersiowej. Zamaskowany mężczyzna zawył. Ogrodniczy przekręci nożyce w jego ciele. Mężczyzna skonał w męczarniach. Krzyk zamaskowanego mężczyzny zwrócił uwagę strażnika na wieżyczce, który jednym naciśnięciem spustu, wyeliminował Ogrodniczego. Celny strzał w głowę i jego truchło zwaliło się bezładnie obok C, która zdawała się obserwować sytuacje. Brama ogrodu otworzyła się w końcu. I jedyną żywą materią, która opuściła ogród była C. Ogród niedługo potem zamknięto.
niedziela, 23 lutego 2014
Dan & Stejsi
Zabiłbyś człowieka? - to pytanie dudniło mu w głowie. Obserwował starszego wąsatego mężczyznę wynoszącego właśnie śmieci. Był późny wieczór. Dan trząsł się. Nie do końca wiedział czy to z zimna czy z nerwów. Wiedział co ma zrobić. Czekał. Czuł w sobie niesamowitą mieszankę uczuć. Strach łączył się z nienawiścią, a nienawiść z podnieceniem. Czekał na odpowiedni moment. Zupełnie nie wiedział jaki moment może być odpowiedni. A wiec stał. Kiedy doszedł do wniosku, że już czas, że dosyć stania, zrobił ostrożnie krok do przodu. Widząc że nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa jak uprzednio sądził, ruszył przed siebie w kierunku domu z którego wyszedł wąsaty mężczyzna. Momentalnie przestał czuć zimno. Zalała go fala gorąca. Drzwi domu nie były mu przeszkodą. Z obserwacji wiedział ze mężczyzna nie zamyka drzwi. Nie teraz. Zamknie je dopiero kiedy będzie kładł się spać. Dan wiedział że teraz siedzi w fotelu i ogląda telewizję. W przedpokoju założył lateksowe rękawiczki. Dopiero teraz zreflektował się, że mógł je założyć wcześniej. Wyciągnął z kieszeni nóż i zakradł się za siedzącego mężczyznę. Usłyszał chrapanie. Doprawdy nie mogło być łatwiej. Stanął za fotelem i zadał cztery rany kłute w klatkę piersiową.
Zabił byś człowieka? - zapytała Stejsi. - Kochanie.. O co ty mnie pytasz. - odpowiedział jej rozbawiony Dan. Siedzieli w jego mieszkaniu. Właśnie skończyli oglądać film. - Nie wiem, tak mi przyszło do głowy... - odpowiedziała mu zmieszana. -Chciałabym wiedzieć jak dobrze cię znam. - dodała po chwili milczenia. - No cóż.. jesteśmy ze sobą już trzy miesiące, myślę że powinnaś mnie dosyć dobrze znać. A jeśli chodzi o zabicie człowieka, to nie wiem.. W obronie własnej pewnie bym zabił... Albo jakiegoś zboczeńca. Pewnie też. Nie wiem, to dość ciężkie pytanie.. - Odpowiedział jej powoli.
-Jaki był twój ojciec? - zapytała znienacka, przyglądając się uważnie jego twarzy. - Wiesz, że mój ojciec był strażakiem. Jaki był? Pamiętam, że bardzo lubił spędzać czas ze mną. Zabierał mnie do jednostki, pokazywał jak działa sprzęt. Chyba chciał żebym był jak on. Ale ja poszedłem trochę inną drogą. Wiesz dobrze. Bez tego bym cię nigdy nie poznał. A Twój? - zapytał Dan, na co oczy Stejsi błysnęły dziwnym błyskiem. - Mój ojciec był skrzypkiem. Grywał to tu, to tam za jakieś nędzne pieniądze. Ale miał pewne szczególne zainteresowania. Czasami przychodził do mnie do pokoju, no wiesz, kiedy nikogo więcej nie było w domu. Siadał obok mnie na kanapie. - głos Stejsi łamał się, a oczy zaszkliły. - Co?! - przerwał jej Dan, nie wierząc własnym uszom. Dobrze wiedział co działo się dalej. Nie chciał znać żadnych szczegółów. Zapytał więc wprost. - Czy ojciec cię molestował? - Tak. - Odpowiedziała mu niemal szeptem Stejsi, po czym rozpłakana wtuliła mu sie w ramiona.
Stejsi stała za drzewem i przyglądała się z zaciekawieniem scenie która właśnie rozgrywała się w domu. W ręku miała kamerę i stała wystarczająco blisko okna, aby nagrać całe zajście, Cztery rany kłute w klatkę piersiową. Tego w kolekcji jeszcze nie mieli. Zaczęło się od oglądania filmów z egzekucji w internecie. Ale po jakiś czasie tego im było mało. W końcu zaczęli sami tworzyć takie filmy. Wymyślali intrygi, łapali ludzi w pułapki. Dzielili się filami z innymi ludźmi podzielającymi ich zainteresowania. Czasami dostawali specjalne zamówienia. Wtedy było trudniej. Kiedy chłopak wyszedł z domu przez okno, ona podeszła do drzwi domu, w którym doszło do morderstwa, które właśnie nagrała. Musiała znać nazwisko ofiary. Taki zwyczaj. Nazwisko zapisywali na kasetach. Tytuły poszczególnych filmów. Spojrzała na tabliczkę na drzwiach. Mr. Brown.
Zabił byś człowieka? - zapytała Stejsi. - Kochanie.. O co ty mnie pytasz. - odpowiedział jej rozbawiony Dan. Siedzieli w jego mieszkaniu. Właśnie skończyli oglądać film. - Nie wiem, tak mi przyszło do głowy... - odpowiedziała mu zmieszana. -Chciałabym wiedzieć jak dobrze cię znam. - dodała po chwili milczenia. - No cóż.. jesteśmy ze sobą już trzy miesiące, myślę że powinnaś mnie dosyć dobrze znać. A jeśli chodzi o zabicie człowieka, to nie wiem.. W obronie własnej pewnie bym zabił... Albo jakiegoś zboczeńca. Pewnie też. Nie wiem, to dość ciężkie pytanie.. - Odpowiedział jej powoli.
-Jaki był twój ojciec? - zapytała znienacka, przyglądając się uważnie jego twarzy. - Wiesz, że mój ojciec był strażakiem. Jaki był? Pamiętam, że bardzo lubił spędzać czas ze mną. Zabierał mnie do jednostki, pokazywał jak działa sprzęt. Chyba chciał żebym był jak on. Ale ja poszedłem trochę inną drogą. Wiesz dobrze. Bez tego bym cię nigdy nie poznał. A Twój? - zapytał Dan, na co oczy Stejsi błysnęły dziwnym błyskiem. - Mój ojciec był skrzypkiem. Grywał to tu, to tam za jakieś nędzne pieniądze. Ale miał pewne szczególne zainteresowania. Czasami przychodził do mnie do pokoju, no wiesz, kiedy nikogo więcej nie było w domu. Siadał obok mnie na kanapie. - głos Stejsi łamał się, a oczy zaszkliły. - Co?! - przerwał jej Dan, nie wierząc własnym uszom. Dobrze wiedział co działo się dalej. Nie chciał znać żadnych szczegółów. Zapytał więc wprost. - Czy ojciec cię molestował? - Tak. - Odpowiedziała mu niemal szeptem Stejsi, po czym rozpłakana wtuliła mu sie w ramiona.
Stejsi stała za drzewem i przyglądała się z zaciekawieniem scenie która właśnie rozgrywała się w domu. W ręku miała kamerę i stała wystarczająco blisko okna, aby nagrać całe zajście, Cztery rany kłute w klatkę piersiową. Tego w kolekcji jeszcze nie mieli. Zaczęło się od oglądania filmów z egzekucji w internecie. Ale po jakiś czasie tego im było mało. W końcu zaczęli sami tworzyć takie filmy. Wymyślali intrygi, łapali ludzi w pułapki. Dzielili się filami z innymi ludźmi podzielającymi ich zainteresowania. Czasami dostawali specjalne zamówienia. Wtedy było trudniej. Kiedy chłopak wyszedł z domu przez okno, ona podeszła do drzwi domu, w którym doszło do morderstwa, które właśnie nagrała. Musiała znać nazwisko ofiary. Taki zwyczaj. Nazwisko zapisywali na kasetach. Tytuły poszczególnych filmów. Spojrzała na tabliczkę na drzwiach. Mr. Brown.
środa, 19 lutego 2014
Kobiety Procesy Gnilne
Oczy miała malutkie. Jak dziurki od klucza, jak dziurki w guziku nawet. Cera blada strasznie, zielonkawą jednak troszkę. Szorstka i pomarszczona. I usta miała. Wąskie takie jak kolejka wąskotorowa. I wąsy, taki wąski włosów rzadkich pasek, z daleka nie widoczny, ale był. Długie siwe włosy, jak stoki alpejskie takie. Można by na nartach czubka głowy przez "zaucho" na samą szyje pofałdowaną. A potem wyciągiem orczykowym za kolczyk i jeszcze raz na czubek. Stacja Nadczole. I zjazd, ale z drugiej strony szyi tym razem. Fałdy skóry jak flagi na wietrze. Jak pod parlamentem europejskim. Oszustwa pod skórą, kremy botoksy. Stek kłamstw i nieregulaminowe zapobieganie procesowi. Nadnaturalna to rzecz, proces. I niżej iść można na piechotę. Nie śpieszno pogwizdując sobie znaną z telewizora melodię. Co się jej nauczyć można jak się naczynia zmywa. I lakier odpryskuje z paznokci i płyn do naczyń skórę niszczy. Skurwysyn twardy. Następnie dwa balony opadnięte, do latania te co z koszem podwieszanym ludzi zabierać mogą. Lata stercznośći mają już dawno za sobą. I brązowe wentyle dwa. Niepotrzebniej. Powietrze już dawno uszło wraz z życiem. I drugiej strony łopatki jakieś takie wystające, jak anteny, albo jak ręce w modlitwie do naszego stwórcy jedynego, aby wody dał trochę od siebie na suchą i szorstką skórę. I dalej zjazd, wzgórza półdupie, ze stron obu przetrawione jadem trupim, włosy pogniłe te na dole długie jak morskie wodorosty i zielone tak samo, dlatego przewodnik poleca trzymać się z daleka od tego miejsca, czysta obrzydliwość, ale więcej jest takich. Rana ropiejąca jak staniesz na klocku Lego. Humanitaryzm? Nie sadzę. Proszę wstać sąd idzie. U wchodzi siwy czarodziej, co z chmurki kiedyś strącon. I Kobieta stoi naga przed nim. Nie ta sama. Inna już. Nałożnica, albo ladacznica jaka. Bezzębna kurew. Widać to przecież gołym okiem. Postąpiło coś wcześniej i nowe ma nastąpić. I otwiera usta czarodziej. Rozpoczynam proces. I dziecko się rodzi i proces przechodzi. I wyrokiem prawomocnym jest on zatwierdzon.
Subskrybuj:
Posty (Atom)